WESPRZYJ TERAZ

W Indiach znów zamknięto szkoły

2022-01-28

Trwające praktycznie przez cały czas pandemii zamknięcie szkół wywoła w Indiach prawdziwą katastrofą edukacyjną. - Najbardziej ucierpią najubożsi, którzy nie mają możliwości nauki zdalnej – mówi doktor Helena Pyz. Uczniowie z Jeevodaya mogę brać udział w zajęciach zdalnych dzięki tabletom, które udało się kupić dzięki Polakom, którzy z ogromną hojnością odpowiedzieli na akcję „Tablet dla dzieci trędowatych”. 

Dzieci nie mogły zostać w Waszym internacie, gdzie mogłyby kontynuować naukę zdalną pod okiem opiekunów. Wróciły do swych ubogich domów. Co to oznacza?

Helena Pyz: Gorsze warunki mieszkania i wyżywienia, trudność w regularnej nauce, brak pomocy nauczycieli i kolegów, ale też większą możliwość zakażenia się czymkolwiek, w tym koronawirusem. Oni mieszkają na obrzeżach dużych miast, gdzie jest znacznie więcej przypadków zachorowań.

Dzięki ogromnej hojności Polaków udało się w ubiegłym roku zakupić tablety dla uczniów z Jeevodaya. Jak ważna to jest pomoc?

Tak, chętni do nauki skorzystali, dostali sprzęt do ręki i mogą korzystać w miarę swobodnie, zależnie od łaczy internetowych w ich miejscach zamieszkania. Nasi nauczyciele prowadzą lekcje on-line. Są one nieco ograniczone, czas internetowy jest dość skąpy, niemniej jest to ogromna pomoc dla tych, którzy nie zrezygnowali z nauki po pierwszym zamknięciu szkół. Niestety bardziej pesymistycznie patrzę na to kolejne zamknięcie teraz. Raczej aż do rocznych egzaminów, które będą na przełomie marca i kwietnia, młodzież przystąpi ponownie zdalnie, a wiadomo, że wyniki wtedy nie są adekwatne do rzeczywiście posiadanej wiedzy.   

Od początku pandemii dzieci z Jeevodaya przez prawie półtora roku nie uczestniczyły w zajęciach z powodu zamknięcia szkół, mimo to dostały promocję do kolejnej klasy.  Rośnie pokolenie wtórnych analfabetów?

Niestety tak to wygląda. Efekt był wyraźnie widoczny w egzaminach półrocznych, które nasi uczniowie pisali pod koniec grudnia. Wyniki naprawdę bardzo marne, a przecież pytania egzaminacyjne nie były na najwyższym, wyśrubowanym poziomie.

Czy wielu z Waszych uczniów nie wróciło do szkoły po pierwszym zamknięciu szkół?

Wróciło nieco mniej niż 50 proc., tylko od klasy 5 do 12. Młodsze są zostawione same sobie, nie mają nawet zdalnych lekcji. Te roczniki to będą analfabeci całkiem pierwotni, bo w wieku 7, 8 czy nawet 10 lat nie usiądą nawet w pierwszej klasie, nie pozwalają zresztą na to przepisy.

Jak kolejna fala pandemii wpływa na Wasze codzienne życie?

Właściwie poza zamknięciem zakładów edukacyjnych nie odczuwamy fali pandemii. Owszem, transport publiczny jest coraz bardziej niedostępny, bo rosną ceny paliwa, a to generuje kolejne podwyżki dostarczanych produktów. I nie docierają chorzy do naszej przychodni.

Czego obecnie potrzebujecie?

Poza dalszą pomocą finansową, bo potrzeby wzrosły mimo mniejszej ilości mieszkańców, jeszcze wsparcia duchowego. Wielu młodych ludzi nie pracuje, wzrosło bezrobocie, za tym idzie nie tylko ubóstwo, ale i przestępczość. Z wygaśnięcie stanu pandemii liczymy na powrót do normalności. 

Jak Ty osobiście przeżywasz pandemię i ograniczenia wpływające na życie mieszkańców Jeevodaya?

Jeśli powiem, że czuję się coraz mniej potrzebna, to nie jest to do końca prawda. Choć moja służba lekarska jest zminimalizowana, to prowadzenie finansów Ośrodka pochłania każdą wolną chwilę. Zmaganie się z biurokracją i nieżyczliwością dla mniejszości religijnych, dla chrześcijańskich organizacji pozarządowych jest bardzo trudne. No i przepisy, których nikt nie zna do końca, stale się zmieniające, to prawdziwa udręka.

Rozmawiała Beata Zajączkowska