WESPRZYJ TERAZ

Rok dwóch jubileuszy

2024-01-26

Jeevodaya jest najstarszym, wciąż działającym, ośrodkiem rehabilitacji trędowatych w Indiach, stworzonym dzięki ofiarnym sercom Polaków, przez nich utrzymywanym i prowadzonym. W tym roku przypadają dwa ważne jubileusze: 55 lat istnienia ośrodka i 35 lat pracy wśród trędowatych doktor Heleny Pyz.
„Pragnę, żeby Jeevodaya nadal służyło najbardziej potrzebującym pomocy, ale niekoniecznie osobom dotkniętym trądem, bo największym moim marzeniem jest to, aby trąd zniknął z tej ziemi” – mówi doktor Helena przy okazji Światowego Dnia Trędowatych, który przypada w ostatnią niedzielę stycznia. Patrząc z jubileuszowej perspektywy na istnienie ośrodka, wśród największych owoców tego dzieła wymienia „kilka tysięcy osób całkowicie wyleczonych z trądu i pewnie znacznie więcej uchronionych przed zachorowaniem, jak dzieci z kolonii, które w Jeevodaya mieszkały i uczyły się po kilka lub kilkanaście lat”. Lekarka wspomina też młodzież, która dzięki otrzymanej edukacji poszła w świat dobrze wyposażona na przyszłość. Podkreśla, że nie do przecenienia jest fakt dokonującej się w tym miejscu „integracji, dzięki czemu rozchodzi się informacja, że trąd jest chorobą, którą trzeba leczyć i można wyleczyć, a nie przekleństwem na całe życie”.
Doktor Helena wskazuje, że sytuacja ludzi trędowatych w Indiach wciąż jest bardzo trudna, a trąd nadal pozostaje chorobą wykluczenia. „Trąd nie musi okaleczać, jeśli jest zdiagnozowany w pierwszej fazie choroby i odpowiednio leczony. Kiedy jednak pojawią się widoczne skutki zaniedbanej choroby, jak rany, zniekształcenia czy ubytki, to los takiego człowieka naznaczonego chorobą nie będzie lepszy niż przed półwiekiem” – mówi lekarka. Przypomina, że przesądy, nieznajomość przebiegu choroby i utrwalone mity nadal pokutują w tym kraju.
Spoglądając na historię Jeevodaya, lekarka wskazuje, że jest to dzieło bez wątpienia chciane przez Boga. Ks. Adam Wiśniewski, który jest założycielem ośrodka, zamarzył o pracy wśród najbardziej nieszczęśliwych, gdy jako 13-latek przeczytał książkę o ojcu Damianie de Veusterze, a doktor Helena zdecydowała się na wyjazd do Indii, gdy usłyszała, że po śmierci założyciela kilka tysięcy trędowatych zostanie bez pomocy. „Każde działanie, a w szczególności kluczowe decyzje w życiu powinny być oceniane pod kątem zgodności z wolą Bożą. W moim doświadczeniu jest to dość jasne, bo mnie samą to wezwanie zaskoczyło. Nigdy bym sobie czegoś takiego nie wymyśliła. Po prostu zobaczyłam jasno, że jest taka potrzeba, i zadeklarowałam chęć pomocy, a potem wszystko układało się nie według moich oczekiwań, tylko wyraźnego scenariusza Bożego” – mówi doktor Helena.
Wyznaje, że w przeciwieństwie do założyciela doczekała czasu integracji w szkole i innych dziedzinach życia, i to jest wielka radość. „Wielu młodych poszło w świat, mają własne rodziny, ciekawe i dobrze płatne prace, duże możliwości zarówno własnego rozwoju i dobrobytu, jak i pomocy innym, co mnie zawsze raduje najbardziej. Taki łańcuszek dobra to coś, co chciałabym widzieć jak najczęściej” – mówi lekarka. Doktor Helena marzy o tym, żeby Jeevodaya nadal ofiarnie służyło najbardziej potrzebującym pomocy i przed kolejnymi pokoleniami dzieci otwierało nowy świt życia, tak jak tego pragnął ks. Wiśniewski.

Beata Zajączkowska