WESPRZYJ TERAZ

Jeevodaya znaczy świt życia

To miejsce jest jak jutrzenka, świt nowego życia dla ludzi pokrzywdzonych dwojako: przez chorobę i ludzi. Tutaj chorzy na trąd dowiadują się, że okaleczenie przez chorobę nie jest równoznaczne z utratą wartości osobistej, że nie przestają być ludźmi użytecznymi, potrzebnymi, kochanymi - przez Pana Boga i bliźnich.

Ośrodek dla trędowatych założył ks. dr Adam Wiśniewski. Marzył on o misjach i pomocy trędowatym od wczesnej młodości. Wstąpił do Stowarzyszenia Apostolstwa Katolickiego (Pallotyni), w przededniu wojny otrzymał święcenia. Studia medyczne ukończył tuż po wojnie. Konsekwentnie dążył do zrealizowania krystalizujących się planów, kształcąc się we Francji w zakresie chorób tropikalnych, szukając odpowiedniego miejsca, zbierając fundusze i konieczne wyposażenie przyszłej misji.

Do Indii przyjechał w 1962 r. na zaproszenie Pallotynów niemieckich, którzy kilka lat wcześniej rozpoczęli działalność misyjną w stanie Madhya Pradesh w pobliżu miasta Raipur. Pracował w kilku miejscach, doskonaląc swoją sztukę medyczną i szukając najwłaściwszego miejsca osiedlenia. Miał też kłopoty ze zdrowiem, był operowany na oczy. W końcu 1969 r. zakupił ziemię w odległości 30 km od Raipur, w miejscu gdzie dziś jest oaza dla ludzi odrzuconych przez własną społeczność. Zaczął od pracy w 3 namiotach wojskowych. Z wielką wiarą, wbrew zapewnieniom geologów, szukał wody. Znalazł i wywiercono pierwsze studnie. Teraz już prace szybko ruszyły do przodu.

Do Jeevodaya, mimo trudnych warunków, od początku schodzili się potrzebujący pomocy. Ksiądz Adam regularnie odwiedzał tzw. ,,kolonie", skupiska osób okaleczonych przez trąd, zwykle na obrzeżach miast, w slumsach. Poza pracą lekarską, bezinteresowną pomocą, pomyślał o szkole dla dzieci. One, nawet nie dotknięte trądem, nie miały żadnej szansy na naukę i zmianę swego statusu społecznego. Wiele z nich razem z rodzicami chodziło żebrać. Są ze środowiska o ogromnym ryzyku zachorowania, dlatego izolowanie ich przez cały rok szkolny, prawidłowe odżywienie, uczenie zasad higieny osobistej i środowiska, poza samą nauką ma kolosalne znaczenie dla ich przyszłości.

Kolejne inicjatywy powiększały Ośrodek. Dalszy rozwój działalności zakończyła choroba nowotworowa; ksiądz Adam Wiśniewski zmarł w wybudowanym przez siebie Ośrodku w lipcu 1987 w wieku 74 lat.

Przyjechałam do Jeevodaya w lutym 1989 r. Nie było tu lekarza na stałe, pomoc w przychodniach była zredukowana do minimum. Naukę w szkole prowadzili wyłącznie byli wychowankowie, wyleczeni trędowaci, nieprzygotowani do takiej pracy. Niekiedy wracam myślą do tamtych dni i pojąć nie mogę, jak to się stało, że po przyjeździe podjęłam wszystkie prace, jakbym nigdy nic innego nie robiła. A przecież ,,nie robiłam".

Pracowałam kilkanaście lat jako lekarz rejonowy ze specjalizacją w internie. O trądzie miałam encyklopedyczne wiadomości. Zajęcie się organizowaniem życia w ośrodku na 220 osób było dla mnie rzeczą niewyobrażalną. Okazało się jednak, że praca idzie rutynowo, utartą drogą. Do mnie w istocie należało poza zajęciem się chorymi organizowanie nowych funduszy, świecenie ,,bladą twarzą" tam, gdzie np. mieliśmy niespłacone kredyty, podejmowanie kluczowych decyzji oraz załatwianie spraw w urzędach.

Od ponad 2 lat do pomocy włączyli się Pallotyni hinduscy. Obecnie dyrektorem Ośrodka jest ks. Abraham. Zarząd Ośrodka poza 3 Pallotynami i mną stanowią tutejsi stali mieszkańcy: byli trędowaci, którzy z powodu swych okaleczeń nie dostaliby nigdzie pracy i zdecydowali się tu służyć swoim braciom. W większości tu otrzymali wykształcenie, nauczyli się wielu rzeczy. Oni to właśnie organizują i są odpowiedzialni za pracę we wszystkich działach.

Nasze ,,gospodarstwo" to kościół, przychodnie, szkoła, kilka budynków mieszkalnych i gospodarczych. Dziś mieszka tu ok. 350 osób, w tym 240 dzieci w wieku szkolnym przez 10 miesięcy roku nauki. Dzięki powstaniu inicjatywy ,,adopcji serca" dziś niemal każde dziecko w Jeevodaya ma swego opiekuna w Polsce lub w innych krajach.

Większość mieszkańców to hinduiści, są też muzułmanie, a ok. 60 osób to katolicy. Na oddziały przyjmowani są pacjenci, którzy wymagają intensywnego leczenia trądu lub powikłań. Nie mam personelu medycznego, przyuczamy pacjentów, żeby się wzajemnie obsługiwali. Po powrocie do domu, kolonii, będę musieli to kontynuować i pomóc innym. W przychodniach przyjmuję pacjentów wraz z paramedykiem-laborantem, który też zastępuje mnie w czasie mojej nieobecności.

Leki, opatrunki, w razie konieczności odzież i jedzenie dajemy bez żadnych opłat. Osoby, które korzystają z naszej pomocy nie poszłyby do innego lekarza z braku funduszy. Cały teren jest bardzo ubogi i zaniedbany, to południowo-wschodni kraniec największego stanu Indii, tzw. Chhattisgarh. Dziś poza trądem najliczniejszą grupę stanowią osoby z gruźlicą. Od 2 lat obsługujemy placówkę odległą 200 km od nas, gdzie jest bardzo dużo nie leczonych chorych na trąd oraz gruźlicę. Udzielamy ponad 1500 porad miesięcznie, w miarę możliwości odwiedzamy też kolonie.

Szkoła podstawowa nosi imię Mikołaja Kopernika, a średnia -- księdza Adama Wiśniewskiego. Uzyskaliśmy prawa państwowe do poziomu 8 klasy, młodzież starsza musi korzystać ze szkół publicznych. Zatrudniliśmy 8 nauczycieli, którzy nadal podnoszą swoje kwalifikacje. Nauka trwa. 4 godz. lekcyjne przed południem, a 2 lub 3 po lunchu. Po wieczornym posiłku jest czas na indywidualną naukę i odrabianie lekcji. W internatach dla dziewcząt i chłopców mamy teraz bardzo ciasno. Z roku na rok rodzice przyprowadzają coraz więcej dzieci i praktycznie nie można nikomu odmówić -- wszystkie nasze dzieci potrzebują tego typu pomocy . Wśród naszych wychowanków mamy znacząco wysoki procent dzieci z objawami trądu -- badania profilaktyczne pozwalają na wczesne wykrycie i leczenie.

Mamy spore zaplecze gospodarcze. Kilkanaście akrów pól ryżowych i ogród warzywno-owocowy, krowy, świnie i kury. Jednak na stale powiększającą się gromadę jedzenia z tego nie wystarcza. Nasze główne wydatki są na wyżywienie i leki, ale też nakłady na rolnictwo i pensje dla zatrudnionych pracowników. Z zewnątrz zatrudniamy nauczycieli, kierowcę, księgowego, krawcową i pracowników w rolnictwie. Wiele prac wykonują nasze dzieci -- pilnowanie porządku w internatach jest rozdzielone pomiędzy grupy. Starsi uczą młodszych i czuwają nad nimi. Wszystkiego doglądają wychowawcy.

Wszyscy w miarę możliwości, nawet nowoprzyjęci pacjenci, podejmują prace. Jest to jeden z najważniejszych punktów rehabilitacji społecznej. Ludzie wyrzuceni z wiosek, przegnani przez rodziny, tu mogą włączyć się w prowadzenie Ośrodka służącego pomocą tak wielu ich braciom w podobnej sytuacji. Są potrzebni, konieczni, mogą czuć się w pełni zaakceptowani. Obecnie mieszka tu już 14 rodzin, które życie swoje związały z Jeevodaya. Nie jest to liczba stała, Ośrodek jest otwarty. Jeśli znajdą dla siebie pracę poza naszymi murami mają prawo pójść, a nawet są zachęcani, a jeśli to konieczne, dostaną wyposażenie na początek. To jest przecież nasz cel -- przywracać ich społeczeństwu. Są to jednak sporadyczne wypadki, jeśli nie ma widocznych okaleczeń na ciele pacjentów. Natomiast wychowankowie naszej szkoły mają możliwość zdobywania zawodów i już pewnej gromadce udało się stanąć na własnych nogach. Taki jest cel Jeevodaya i mam nadzieję, że Ośrodek będzie coraz dokładniej ,,świtem życia" dla tych, którzy innej szansy nie mają. 

Opracowała Ewa Lipnicka - Wiatr