WESPRZYJ TERAZ

Nauczycielu, gdzie mieszkasz? - czyli kilka refleksji z wizyty w Jeevodaya w Indii

Takie standardowe pytanie zadali kiedyś dwaj mężczyźni Jezusowi. Powiedział: "Chodźcie i zobaczcie". Poszli i zostali jego uczniami.

To pytanie zadał ktoś małej hinduskiej dziewczynce - Patrycji, mieszkającej od 4. miesiąca życia w ośrodku dla trędowatych w Jeevodaya - ponad tysiąc kilometrów od jej domu. "W pokoju dzieci" odpowiedziała zgodnie z prawdą mała Patrycja - Savitri.

Przez krótki czas pobytu w ziemi zamieszkałej przez ponad miliard ludzi o brunatnej cerze - myślę o tym, gdzie ja mieszkam? Gdzie mieszka mój Jezus, którego kocham?

"Pokój dzieci" - to takie bezpieczne miejsce na tej ziemi. Patrycja nie ma rodziców - do Jeevodaya przywiózł ją ojciec, gdy miała 4 miesiące, zagłodzoną, prawie niezdolną do życia. Matka zmarła przy porodzie. Patrycję udało się uratować dr Helenie, polskiej lekarce, która od 14 lat służy swoją wiedzą, doświadczeniem, a przede wszystkim sercem tym najbiedniejszym z biednych - trędowatym. Także w naszej kulturze to słowo oznacza odrzucenie - a co dopiero w kraju o systemie kastowym, gdzie każdy los jest karmą, którą trzeba pokornie przyjąć i od której nie ma ucieczki? Pracę w Jeevodaya dr Helena Pyz rozpoczęła po śmierci twórcy ośrodka o. Adama Wiśniewskiego (SAC) kapłana i jedynego lekarza w tym miejscu. Usłyszała o tym fakcie na imieninach u przyjaciółki od znajomego Palotyna. Jej także Jezus powiedział: "Chodź i zobacz". Nigdy nie planowała takiej przyszłości - uczyniła krok na wezwanie Jezusa - i jak apostołowie, którzy łowili już całą noc, na Jego Słowo zarzuciła sieci.

Dalekie Indie są dla nas prawie ziemią nieznaną. Co prawda przewodnik "Pascala" poświęca cały rozdział Polakom w Indiach - ale to rozdział w nim najkrótszy. Kilkadziesiąt nazwisk na przestrzeni dziewięciu wieków. Jak chce legenda rozpoczął tę listę św. Jacek Odrowąż, w XII w., który ze swoja działalnością misyjną przez Ruś i Azję miał dotrzeć na półwysep Indyjski. Najgościnniejsze okazały się Indie dla rozbitków wędrujących z Armią gen. Andersa. Rząd Indii przygarnął kilkanaście tysięcy polskich uchodźców z Kazachstanu w tym tysiące sierot. Ci z nich, którzy jeszcze żyją, rozrzuceni po całym świecie, nazywają się Indianami i z wdzięcznością mówią o kraju ich ocalenia. Opiekowała się nimi m in. Hanka Ordonówna i ks. Zdzisław Peszkowski wtedy oficer II Korpusu - druh Ryś

Także dzisiaj Polacy odwzajemniają się Indiom - Siostry franciszkanki z Lasek prowadzą w Bangalore ośrodek dla dzieci niewidomych. O. Marian Żelazek - kandydat do pokojowej nagrody Nobla, uratowany z Dachau werbista, nie tylko pomaga liczącej 700 osób kolonii trędowatych, ale i przełamuje odwieczne mury podziałów - prowadząc szkołę dla dzieci z rodzin zdrowych i trędowatych. Trąd, jak wiadomo, od czasu gdy wynaleziono antybiotyki jest uleczalny - ale jeszcze bardziej uleczenia potrzebują ludzkie serca.

Odwiedzamy o. Mariana i jego kolonię (to nazwa, która określa oddzielone od miasta czy wioski getta tych, w których rodzinie ktoś doświadczył trądu oraz wyrzuconych ze swoich rodzin chorych). Oprowadza nas młoda kobieta, urocza i ofiarna. O sobie nasza przewodniczka mówi "my wszyscy jesteśmy dziećmi trędowatych". Pokazuje miejsca pracy: warsztaty, farmę kur i ogród, gdzie częstują nas kokosem zerwanym prosto z palmy. Tutaj każdy wie, co to jest Polska - kraj z którego pochodzi Father Marian. Mam wrażenie, że wszyscy chcą nam okazać wdzięczność za tego naszego brata. Jakaś kobieta rozpoznaje dr Helenę - "to Ty uratowałaś jedną z nas".

Gdzie mieszkasz? W bloku? W wolno stojącym domu? A może wynajmujesz gdzieś pokój? Kryzys braku mieszkań w Polsce jeszcze nie minął. A czy widziałeś kiedyś lepiankę, która może rozlecieć się w porze deszczów?

Oglądamy maleńkie, ciemne i brudne domy w kolonii. Na nasze współczucie dr Helena uświadamia nas, że ci ludzie są z tych maleńkich norek szczęśliwi, bo w innych koloniach nikt nie ma domów murowanych, które się nie rozpadają. Nikt im też nie pomaga - tak jak tutaj, gdzie, gdy już nie mogą żebrać, dostaną ciepłą strawę w kuchni miłosierdzia - to kolejne dzieło O. Mariana. Misja zatrudnia też lekarza, który przyjeżdża tu dwa razy w tygodniu. Idziemy razem z nim do leprozorium. Aktywny trąd czyni spustoszenie, nie leczony doprowadza do okaleczeń, których widzimy w koło wiele. Nasze serca są zbolałe. Na drzwiach kościoła wybudowanego w Purii przez o. Żelazka ewangeliczna scena uzdrowienia 10 trędowatych ...

Gdzie mieszkasz? Jak daleko sięga Twój świat wyobraźni?

Rozmawiamy o naszych doświadczeniach, przeżyciach, o naszych myślach. Wibrują nam w uszach słowa Jezusa "wy dajcie im jeść". A przecież są na świecie jeszcze inne miejsca głodu: nękana wojnami Afryka czy choćby bliskie na "rzut kamieniem" tereny byłego ZSRR

Indie to rzeczywiście inny świat, oprócz różnicy kultur i stanu materialnego posiadania, mamy świadomość, że tylko nieliczni, z tak wielu ludzi na tej ziemi, usłyszeli kiedykolwiek o Chrystusie - a ilu Go naprawdę przyjęło? W naszym kościele w Jeevodaya na Mszy Świętej, w ramach programu szkoły, są wszystkie dzieci, a jest ich tutaj ponad 350. Tak grzecznych chyba nie widziałam w Polsce. Dopiero przed Przeistoczeniem widać, że klęka kilkoro - tych ochrzczonych.

Myślę o tym, jaka jest moja świadomość misyjna Kościoła. Co dotąd znaczyły dla mnie słowa "Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu"?

Dzieci w naszym ośrodku pochodzą z bardzo odległych kolonii. To dla nich jedyna możliwość nauki i jakiejś zmiany swojej sytuacji. O. Adam Wiśniewski od początku stawiał na edukację jako kluczową pomoc. Powołał do życia też nieodpłatną przychodnię, w której teraz przyjmuje chorych dr Helena - nie tylko trędowatych. Dla tych biedaków jest lekarzem od wszystkiego. Towarzyszę jej w dniu przyjęć: grzybice, wszelkie choroby zakaźne, gruźlica. Ta ostatnia zbiera okrutne żniwo. Ludzie nie są tu co prawda głodni, ale są niedożywieni. Podstawowy posiłek składa się z ryżu i paru kropli sosu z soczewicy. Brak w tym pożywieniu potrzebnych składników. Jeśli dołączy do tego brak higieny i upał, w porze gorącej niemiłosierny, to choroby rozwijają się szybko. Po raz pierwszy przychodzi do przychodni młody mężczyzna, któremu gruźlica niemal zżarła obydwa płuca. W szpitalu nie otrzymał odpowiednich leków. To kolejny problem: leki są drogie, nie dla wszystkich dostępne, a korupcja wszechobecna - pewnie nie dał łapówki. Dr Helena pyta mężczyznę o dzieci - pokazuje on ręką ich wzrost od ziemi; ma dwóch małych chłopców, którzy potrzebują ojca. Daje mu wszystkie potrzebne antybiotyki, jakie posiada w swojej aptece. Czy zdołają zadziałać, zatrzymać tak zaawansowaną chorobę, odsunąć czekającą śmierć? Widziała już wiele takich przypadków, a za każdym z nich bolesne ludzkie losy.

Ojciec Patrycji ( tej z "pokoju dzieci") gdzieś zaginął, na wakacje przyjeżdża po nią wuj. Jej koleżanka Urbasi nie ma nikogo. Marzy, aby kiedyś wuj Patrycji zabrał też ją do swego domu.

Cały Ośrodek Jeevodaya funkcjonuje dzięki pomocy setek, może tysięcy, ofiarnych ludzi z Polski i całego świata. Niektórzy decydują się na Adopcję serca - by przez systematyczne wpłaty łożyć na wykształcenie jednego potrzebującego dziecka. Ta forma pomocy jest też ważną więzią duchową. Człowiek, który tak często doświadcza odrzucenia, pogardy jest przez kogoś w dalekim kraju kochany, ktoś interesuje się jego losem, osiągnięciami, ktoś się za niego modli. Każdego roku w ośrodku jest kilka chrztów. To wielka radość dr Heleny i o. Abrahama pierwszego następcy o. Adama. Po latach wrócili do Ośrodka księża Palotyni - tym razem hinduscy.

W Indiach nie wolno nauczać o Bogu poza własnym terenem, nie mogą tu też przyjeżdżać misjonarze. Nawet nam, jako pracownicom Instytutu Prymasowskiego Stefana Kardynała Wyszyńskiego, przed wydaniem wizy przedstawiciel ambasady kazał napisać oświadczenie, że nie będziemy prowadziły żadnej działalności misyjnej. Towarzyszę w tej podróży Odpowiedzialnej Generalnej Instytutu Świeckiego Pomocnic Maryi Jasnogórskiej Matki Kościoła - p. Annie Rastawickiej. Dr Helena jest jego członkinią. Instytut prowadzi Sekretariat Misyjny Jeevodaya w Warszawie, wspierający jej służbę tutaj - jest to więc w pewnym sensie wizyta oficjalna.

Teraz miejscowym zwyczajem siadam w kaplicy na ziemi i jeszcze raz pytam Jezusa "Nauczycielu gdzie mieszkasz?" I wydaje mi się, że słyszę odpowiedź: "Cokolwiek uczyniliście jednemu z braci moich najmniejszych - Mnieście uczynili".

Anna Sułkowska - Tygodnik katolicki Niedziela 28/2003