WESPRZYJ TERAZ

Spojrzeć w oczy trędowatym

2025-01-24

Przez kilka lat na odległość pomagali dzieciom z rodzin trędowatych, aż w końcu odwiedzili je w Indiach. – Będziemy kontynuować naszą misję, bo zobaczyliśmy, jak ona zmienia los odrzuconych – mówi „Gościowi” ks. Marek Urban, który wraz z wolontariuszkami wyremontował dom dla trędowatych kobiet w Jeevodaya.

Ich metodę pracy można nazwać tkaniem więzi, które nie tylko motywują do działania, ale i potwierdzają, że to, co robią, jest prawdą. – Nie chcemy zamykać się tylko w parafii, lecz pomocne ręce wyciągamy jak najdalej, pokazując, że razem możemy zrobić więcej i czynić świat lepszym – mówi Monika Białkowska. To dzięki jej inicjatywie grupa misyjna z parafii św. Antoniego Padewskiego w Lublinie nie tylko pomaga na odległość, ale i zacieśniła relacje z misjonarzami i odwiedzała ich, by na własne oczy zobaczyć ludzi, których wspiera. Jeszcze przed pandemią wolontariusze, zafascynowani przesłaniem Matki Bożej z Kibeho, nawiązali współpracę z polskim pallotynem pracującym w Rwandzie i potem odwiedzili go na misji. Owocem tego wyjazdu jest rozpropagowanie w parafii różańca do Siedmiu Boleści. Z kolei organizowanie od lat obchodów Światowego Dnia Trędowatych zaowocowało poznaniem doktor Heleny Pyz, która od prawie 36 lat kieruje Ośrodkiem Rehabilitacji Trędowatych w Indiach.

Zaufanie najlepszym fundamentem

– Kiedy w 2022 roku po raz pierwszy odwiedziła naszą parafię, ludzie byli pod wrażeniem tego, że nie mówiła o sobie. Ona była jedynie tłem dla opowieści o dzieciach z rodzin trędowatych i o tym, jak stygmat choroby ich rodziców wpływa także na ich życie – wspomina ks. Urban. Jedną z pierwszych rzeczy, jakich doktor Helena musi oduczyć przybywające do Jeevodaya dzieci, jest to, by nie przeszukiwały śmietników, bo pożywienia i ubrania nigdy więcej im nie zabraknie.

Warto pamiętać, że Jeevodaya (nazwa oznacza w sanskrycie świt nowego życia) jest najstarszym wciąż działającym ośrodkiem rehabilitacji trędowatych w Indiach, stworzonym dzięki ofiarnym sercom Polaków jako wotum dziękczynne z okazji Milenium Chrztu Polski. Przez Polaków jest prowadzony i nadal utrzymywany m.in. dzięki dziełu adopcji serca. – Przyjechaliśmy na jubileuszowe obchody ośrodka i wielkim przeżyciem było dla mnie zobaczenie, że teren, który jeszcze 55 lat temu był pustkowiem, teraz tętni życiem. Niesamowite było odwiedzenie miejsca, w którym założyciel ośrodka przyjmował pierwszych trędowatych, i zobaczenie, że idea ks. Adama Wiśniewskiego, by nie był to jedynie punkt pomocy, ale prawdziwy dom dla trędowatych, wciąż wydaje wspaniałe owoce – mówi ks. Urban. – Podziwiam doktor Helenę, która żyje w spartańskich warunkach i mimo postępującej choroby oraz wieku jest ze swymi dziećmi. Zobaczyłem, że człowiek, który naprawdę zaufa Panu Bogu, może dokonać wiele. Jestem pewien, że Jeevodaya jest dziełem Bożym; ludzkie siły to za mało, by coś takiego stworzyć – podkreśla lubelski proboszcz.

Bóg jest w naszej pracy

Wolontariusze z Antoniańskiej Grupy Misyjnej pojechali do Indii razem z pracownikami Sekretariatu Misyjnego Jeevodaya, którzy zbierają fundusze na działanie ośrodka, ale też starają się szeroko informować o tym wyjątkowym dziele. – Obecność na miejscu pozwala na budowanie relacji opartych na zaufaniu, które są trudniejsze do nawiązania, gdy działamy zdalnie – podkreśla Marzena Kozak, która kieruje sekretariatem. – Obecność wolontariuszy zwiększa motywację i odpowiedzialność, bo widzimy, jak ważne są nasze działania dla innych. To doświadczenie daje też głębszą satysfakcję z pracy, ponieważ widzimy, że nasza pomoc jest nie tylko potrzebna, ale również skuteczna – zauważa.

– Wiadomo było, że nie jedziemy w gości, ale chcemy wykonać jakąś konkretną pracę, stąd remont domu dla trędowatych kobiet, który był już bardzo potrzebny – mówi M. Białkowska. Wyznaje, że skala ubóstwa w Indiach ją poraziła. – Pytałam się, gdzie w tym wszystkim jest Bóg, na co doktor Helena powiedziała,  że m.in. w naszej pracy i naszych wysiłkach, by uczynić życie mieszkańców Jeevodaya lepszym – mówi poruszona.

Z kolei Halina Iwańczyk podkreśla, że uderzyła ją niesamowita radość i wdzięczność mieszkańców ośrodka. – Kobiety były wzruszone, że przyjechaliśmy poprawić ich warunki życia – zauważa. Wyznaje, że patrząc na ogromną biedę i nędzne warunki życia wielu Hindusów, zrozumiała, jak ważne jest to, by znalazł się ktoś, kto im pomoże.

– Poczucie, że nasza obecność miała głęboki wpływ na życie mieszkańców Jeevodaya, było dla mnie ogromnym przeżyciem. Często nie zdajemy sobie sprawy, jak potężną siłą jest empatia, i że niewielki gest może zmienić życie innych w sposób, który jest nieoceniony – mówi Marzena Kozak. Ks. Urban podkreśla ogrom dobra, który wciąż się dzieje w ośrodku dzięki temu, że kolejne pokolenia dzieci z rodzin trędowatych mogą przezwyciężyć stygmat choroby, zdobywając dobre wykształcenie, co otwiera drzwi do godnego życia. Przedszkole i dwie szkoły działające w Jeevodaya są też miejscem powoli dokonującej się integracji. – Moje marzenia dla naszych podopiecznych są niezmienne od lat. Dla każdego pragnę spokojnego życia. Ale bardzo bym też chciała, żeby wynosili ze szkoły – poza wiedzą, którą mogą zdobyć też w innych miejscach – ideały, do których my się przyznajemy. Dobro, którego im nie żałujemy, niech niosą w świat, żeby go zmieniać w najlepszą stronę – mówi doktor Helena.

Dobro promieniuje

Wolontariusze wspominają modlitwę z mieszkańcami ośrodka. Poranna Msza i popołudniowy Różaniec są jak by klamrą spinającą Bożą łaską wszystkie działania. – Ciekawym doświadczeniem było to, że w liturgii uczestniczą też dzieci, które nie są chrześcijanami. Piękne były jednak świadectwa wychowanków, którzy wybrali Chrystusa, co w tym kraju, gdzie chrześcijanie są dyskryminowani, a nawet prześladowani, nie jest oczywistą decyzją – mówi ks. Urban.

Wspomina odkrywanie systemu kastowego, który, choć został konstytucyjnie zniesiony, wciąż obowiązuje. – Odwiedziliśmy jednego z wychowanków, który został pobity przez braci dziewczyny, którą pokochał z wzajemnością i z którą chciał się ożenić, mimo że miał gorsze pochodzenie. Ich miłość i otwartość na Pana Boga sprawiły, że dziś są małżeństwem. Z radością patrzyłem na owoc ich miłości, małą Faustynkę - mówi ks. Urban, wskazując, że Jeevodaya w różnych wymiarach dowodzi, iż człowiek otwarty na Boga jest w stanie pokonać największe trudności.

Doktor Helena podkreśla, że pobyt grupy z Lublina jest dowodem na to, iż ofiarowane dobro rodzi kolejne dobre owoce i jest zachętą do dalszego dawania serca trędowatym. Wskazuje, że choć liczba zachorowań w ciągu minionych dekad znacznie zmalała, nie znaczy to, że choroba przestała istnieć, a przede wszystkim wykluczać.

Mocnym doświadczeniem dla wszystkich uczestników wyjazdu były odwiedziny w Kalkucie i modlitwa przy grobie św. Matki Teresy, której od początku zawierzyli swą misyjną wyprawę. – W tym morzu hinduizmu zobaczyliśmy, co do społeczeństwa wnosi chrześcijaństwo: dostrzeganie człowieka, podejście do niego i ratunek – mówi ks. Urban. Wspomina wizytę w umieralni, gdzie posługują misjonarki miłości. – Tam każdy był umyty, otoczony opieką choć na tę ostatnią chwilę życia – zaznacza. I dodaje: – To ważna lekcja Matki Teresy: zauważyć człowieka w potrzebie, którego w danej chwili masz przy sobie.

Można zadać sobie pytanie, na ile model działania Antoniańskiej Grupy Misyjnej może być przykładem dla innych parafii. – Nasza grupa łączy ludzi w wieku od 20 do ponad 60 lat. Wolontariat nie jest więc propozycją jedynie dla młodzieży, także ludzie starsi mogą się angażować, wnosząc swe talenty i bezcenne doświadczenie życiowe – mówi M. Białkowska. Wyznaje, że po powrocie z Indii było dla nich ważne, by wszystkim parafianom podziękować za towarzyszenie im modlitwą i wkład finansowy. Swymi świadectwami będą się dzielić w czasie Światowego Dnia Trędowatych, kiedy zaprezentują też wystawę ze swej misyjnej  wyprawy. Chcą również dotrzeć do innych parafii na terenie archidiecezji lubelskiej.

– Chodzi nie tylko o zbieranie środków na pomoc, ale i o mówienie o tym, że gdzieś w dalekich Indiach trwa polskie dzieło pomocy trędowatym prowadzone teraz przez doktor Helenę. To jest coś, z czego powinniśmy być dumni – podkreśla Monika Białkowska. I dodaje: – Naszym parafianom chcielibyśmy powiedzieć: dziękujemy za to, jak pomogliście do tej pory. Robimy jako parafia dużo, róbmy dalej, bo potrzeby są wielkie. Proboszcz ten zapał popiera.

Beata Zajączkowska

Źródło: Gość Niedzielny, nr 4, 26 stycznia 2025 r.