POŻEGNANIE
Żegnam Cię Przyjacielu, Bracie, będzie mi Ciebie brakować, bardzo.
Kto będzie siedział z boku w kościele i pierwszy ruszał do Komunii świętej? Kto będzie czekał na potrzebujących pomocy przed przychodnią o każdej porze dnia? Kto będzie tak dokładnie i szczegółowo oglądał wszystkich, żeby nie przegapić najmniejszego znaku, że zaczyna się ta nasza straszna choroba? Z kim będę omawiać wątpliwe przypadki trądu? Kto uporządkuje leki, sporządzi listę kończących się i policzy ilu pacjentów przyjęliśmy? Kto się będzie wykłócał, aby każdy potrzebujący nadal otrzymywał wszystko darmo? Kto będzie się mądrzył i kończył każde zdanie sakramentalnym: „rozumiesz”? Czy zobaczę jeszcze kogoś siedzącego cicho w samochodzie z różańcem w ręku?
To Ty byłeś moim nauczycielem, gdy przed 30 laty przyjechałam do Indii, bo mówiłeś po angielsku i wiele wiedziałeś o trądzie, z własnego doświadczenia i po kursie dla felczerów. Miałeś już wtedy 3 dzieci, a Twoich 2 młodszych synów to ja trzymałam do Chrztu św.
Pamiętam, jak widząc moje zmieszanie kazałeś mi przynieść sztućce do jedzenia – dostałam małą łyżeczkę, bo tylko taką mieli gospodarze. Od Ciebie dowiedziałam się, że ser biały kupuje się w cukierni, a przyrządza jak różne zielone warzywa, na ostro. To Twoja żona zawsze pamiętała, że posiłki popijam gorącą, mocną herbatą bez cukru. Tyle drobiazgów składających się na życie nas łączyło.
Wiele cierpiałeś. Przeżyłeś wiele strat. Najpierw Mamy, ale odzyskałeś ją, okaleczoną i bezradną w slumsach Raipuru, kiedy i Ciebie dotknęła choroba. Własny dom i rodzinę, gdy tata odwiózł Cię, bezradny, do kolonii – miałeś zaledwie 9 lat; odzyskałeś rodzinę, gdy sam, po śmierci taty, zająłeś się 2 młodszymi braćmi i drugą, równie bezradną mamą. Przygarniałeś innych, ale straciłeś 2 własnych dzieci; Georga, gdy miał zaledwie 10 miesięcy i nienarodzone, zaledwie 4-miesięczne Maleństwo. Miałeś też zyski, gdy drugi tata poprosił o Chrzest, a później też Mama. Cierpiałeś, gdy opadałeś z sił, ale nie skarżyłeś się; Twoją ostatnią chorobę wykryliśmy „przypadkiem”. Podziwiałam Twoje myślenie o innych, gdy wydawało się, że sam jesteś kompletnie ogołocony. I te nasze rozmowy o sensie cierpienia...
Byłeś naiwny, ufający ludziom, a przecież nie raz skrzywdzili Cię, oszukali, nadużyli zaufania, okradli...
Tak, wiem, nie ma ludzi niezastąpionych. Ale są ludzie, którzy zostawiają wielką wyrwę w sercu. I będę się oglądać za Tobą, a Twój numer telefonu będzie mi wpadał w oczy kiedykolwiek sięgnę po komórkę…
Ty, Papaji dla tylu naszych wychowanków, zostawiłeś nas przedwcześnie. Byłeś taki dzielny w chorobie. Mimo, że słabość ogarniała ciało – wstawałeś. Nie poddawałeś się do końca. Wstałeś po dializach i chciałeś nadal służyć chorym. Pomimo, że nie było pomocnych rąk dla Ciebie, Ty zabierałeś się za pracę. Już nawet zacząłeś pomagać przy przyjęciach pacjentów. A tak liczyłam, że Ty, najstarszy stażem mieszkaniec Jeevodaya, znający najdłużej ks. Adama i s. Barbarę, opowiesz nam wiele ciekawych rzeczy podczas Jubileuszu.
Odszedłeś po swoją Nagrodę do Domu Ojca. Widać już na nią zasłużyłeś.
Żegnaj Przyjacielu, Bracie. (HP)