Bóg wiedział, gdzie mnie posłać
Mogła prowadzić spokojne, wygodne życie w Polsce, ale zamieszkała wśród ubogich, trędowatych i odrzuconych. I to mimo własnych problemów ze zdrowiem, bo porusza się na wózku.
Wszystko jest po coś – zaczyna swoją opowieść 75-letnia Helena Pyz. – Nawet to, co wydaje się nam z początku złe. Zerka wymownie na swój wózek inwalidzki. – Miałam 10 lat gdy zachorowałam na chorobę Heinego-Medina – wyjaśnia. – To dlatego przestałam chodzić. Ale ani przez chwilę nie zamierzałam starać się w tym świecie o taryfę ulgową.
Obiecała sobie, że zostanie lekarką
Dostała ogrom ciepła i słów otuchy od najbliższych. – Dorastałam w bardzo religijnym domu, a rodzice byli dla mnie wzorcem pod każdym względem – dodaje. – Tata prowadził drukarnię, ale gdy w 1952 roku komuniści mu ją odebrali, zmienił zawód i został urzędnikiem. Mama wychowywała mnie i rodzeństwo.
Gdy chorowała, niezwykłe serdeczności zaznała także od personelu szpitalnego. – I wtedy obiecałam sobie, że kiedyś zostanę lekarką – wspomina. – Tak, bym mogła swoją wiedzą i życzliwością służyć innym. W 1974 roku ukończyłam studia medyczne. Mogłam w jakimś sensie spłacić długi, który zaciągnęłam, kiedy sama wymagałam leczenia i fachowej opieki.
Pracowała w przychodniach jako internistka. Pacjenci uwielbiali ją za empatię, profesjonalizm i uśmiech. Cenili też za odwagę, bo w trudnych czasach działała w „Solidarności”.
Zostawiła wszystko, co miała, by pomóc
W latach 80. Po raz pierwszy usłyszała o księdzu Adamie Wiśniewskim, by stworzył i prowadził ośrodek leczenia trędowatych Jeevodaya w Indiach.
- Poruszyło mnie, że personel żyje tam w jednym miejscu z chorymi, jak rodzina, a leczenie jest bezpłatne – opowiada. – Mieszkańcom ośrodka pomaga się też w powrocie do normalnego życia. Ona do Jeevodaya dotarła 1,5 roku po śmierci założyciela w 1987 roku, bo tyle czasu zajęło jej załatwienie formalności.
- Pojechałam tam, by wykorzystać swoje umiejętności lekarskie i organizacyjne – wyjaśnia. – Sama nie założyłam rodziny, więc mogłam sobie na to pozwolić. Od razu zaczęłam leczyć i zajmować się wieloma innymi sprawami.
Najpierw kęs chleba przed porcją wiedzy
By zdać sobie z sprawę z trudności tej misji, trzeba wspomnieć, że już wtedy pod opieką miała setki ludzi – głównie trędowatych i ich bliskich.
- W Indiach osoby z trądem są uważane za „nietykalne” – tłumaczy. Nie mają szans na dobre leczenie. A w ośrodku odżywali. Nie bez powodu Jeevodaya znaczy Świt Życia. Mieszkańcy mają w nim nie tylko dach na głową, ale i edukację dla najmłodszych. – Dzięki niej dostają więcej możliwości w dorosłym życiu – opowiada. – Z czasem do naszej szkoły dołączyły najbiedniejsze dzieci z okolicy. Też trzeba je nakarmić nim zaspokoi się ich głód wiedzy.
Ośrodek, będący pod opieką pallotynów, żyje głownie z darowizn, także od wielu Polaków. -I cały czas mamy mnóstwo pracy – mówi Helena Pyz. -Czasem pod naszą opieką jest nawet 400 dzieci. Wzrusza się przy nich, bo wszystkie nazywają ja mamą.
- Nie mam dzieci biologicznych, ale te traktuję jak swoje – stwierdza. – Przytulę, pocieszę, doradzę, wysłucham. A największą radość ma wtedy, gdy byli uczniowie odwiedzają ośrodek Jeevodaya po latach i z dumą pokazują, co udało im się osiągnąć. – W takich chwilach bardzo mocno widać sens pracy mojej i wszystkich współpracowników – opowiada doktor Helena Pyz. – I wiem, że przyjeżdżając tutaj, wybrałam najlepszy wariant swojego życia.
Wraca do nich jak do domu
Niestety, nie zawsze jest słodko. – Miejscowi, nawet duchowni, nie zawsze godzą się na to, bym ja, kobieta z Polski, robiła to, co robię – wzdycha. – Do tego dochodzi niechęć do tych najbiedniejszych z biednych, którzy tutaj żyją. Żaden z indyjskich lekarzy nie chciał ich leczyć.
Leczy więc ona. Mimo że nie jest już młoda, a i sił ubywa jej z każdym rokiem.
- Ja tu jestem u siebie – tłumaczy. – Tu zostawiłam swoje serce. I choć w Polsce mam wciąż wielu bliskich i przyjaciół, do Indii z krótkich i rzadkich urlopów nad Wisłą wracam jak do domu. Ciekawa co nowego słychać, jak się mają moje dzieci. Dzięki Bogu wciąż mogę się im na coś przydać.
Anna Wiśniewska
Źródło: Przyjaciółka, nr 12/2024