WESPRZYJ TERAZ

Najważniejsze to patrzeć im w oczy

W Jeevodaya poczułam się jak w domu. Nie zauważyłam, kiedy wdrożyłam się w życie codzienne, przyzwyczaiłam się do ciągłego ruchu, hałasu i wszechobecnego „didi!”.  

Musiałam odnaleźć swoje miejsce w rzeczywistości, która funkcjonuje własnym trybem, a poszczególne elementy zazębiają się i tworzą spójną całość. Dwa razy w tygodniu odbywały się przyjęcia w szpitalu – przychodni, gdzie pracowałam wspólnie z miejscowymi pracownikami, którzy nieraz zaskakiwali mnie swoimi umiejętnościami i wiedzą, szczególnie na temat trądu, o którym tak niewiele wiadomo u nas w kraju. Jeżeli są jakieś informacje, to mało praktyczne – przecież to taka „biblijna”, egzotyczna choroba. W pozostałe dni robiłam bilans dzieci i młodzieży szkolnej Jeevodaya, aby oprócz tego skontrolować ich ogólny stan zdrowia, a także wykryć we wczesnym stadium trąd i odpowiednio wcześnie rozpocząć leczenie. Po pracy spędzałam czas z mieszkańcami Jeevodaya – czy to na rozmowach, czy grach na boisku. „Najważniejsze to patrzeć im w oczy” – te słowa dr Heleny mocno zapadły mi w pamięć i wywarły na mnie ogromy wpływ. Podczas wielu godzin rozmów, które przeprowadziłyśmy, padło ich wiele, ale właśnie one stały się moją myślą przewodnią w trakcie pobytu w Jeevodaya.

Nigdy w życiu nie czułam się tak, jak po wyjeździe z Jeevodaya – z jednej strony bogatsza w doświadczenia medyczne, kulturowe, życiowe, ale z drugiej strony uboższa. Moje serce bije nadal w Jeevodaya – codziennie jestem tam myślami i zastanawiam się, jak mija dzień. Tym ludziom, od których nauczyłam się tak wiele. Dzięki którym zobaczyłam głęboką, prostą miłość do Boga w miejscu, które gromadzi ludzi wielu wyznań. I dzięki którym w trakcie powrotu, gdy zobaczyłam na lotnisku telefon w złotej obudowie, zaczęłam się zastanawiać, ile dzieci w Jeevodaya mogłoby za jego cenę pójść na dobre studia...

W Indiach najbardziej szokują mnie kontrasty – z jednej strony skrajne ubóstwo, z drugiej ociekające złotem bogactwo. To, że z dnia na dzień ktoś stojący na szczycie drabiny społecznej może z niej spaść na sam dół, tylko dlatego, że ma trąd. Chorobę, którą przecież się leczy.

Najmilej wspominam czas spędzony z młodzieżą Jeevodaya – wspólne gry w siatkówkę, przesiadywanie i rozmowy pod kościołem. Na kilkudniowy wyjazd do Kalkuty i Puri pojechała ze mną dziewczyna, która początkowo miała opory, by w ogóle się odezwać – w drodze powrotnej opowiadała mi o tym, jak się poznali z mężem. Ja poznawałam jej świat, a ona mój. Ona się śmiała z tego, jak zabawnie próbuję jeść ryż rękoma, a ja nie mogłam się nadziwić, jak zgrabnie ona to robi. Ona oniemiała, gdy zobaczyła morze, podczas gdy dla mnie to była akurat najbardziej zwyczajna rzecz w trakcie całego wyjazdu. Niby tak różne światy, ale emocje te same. I chęć posiadania ładnych paznokci też :-)

Jeżeli chcesz wybrać się do Jeevodaya, to pamiętaj, że nawet jeżeli wydaje Ci się, że jesteś przygotowany i wiesz o tym miejscu wszystko – i tak Cię zaskoczy. W różny sposób. Jeżeli mogę coś poradzić, to jedź otwarty – nie rób sobie w głowie ścisłego planu, tego co zrobisz i jak chcesz pomóc. Na miejscu zobaczysz, co tak naprawdę jest potrzebne. I nastaw się, że po prostu jedziesz do ludzi, którym brakuje prostego spojrzenia w oczy. Przede wszystkim słuchaj rad dr Heleny – to ona zna ten świat najlepiej.


* Weronika Bończak, wolontariuszka, absolwentka Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach; odwiedziła Jeevodaya na przełomie lipca i sierpnia 2017 r.