WESPRZYJ TERAZ

Zwyczajnie dobry człowiek

2017-01-27

Promieniowała światłem. Niosła dobro, którym zarażała innych. Nie było w niej cienia pobożnej pozy czy świętej poprawności, tak często charakterystycznych dla zaangażowanych katolików. Powiedzenie, że była dobrym, prawdziwym człowiekiem, łączącym często bardzo odległych sobie ludzi ociera o banał i należną zmarłym laurkę, ale taką ją zapamiętam. Będąc człowiekiem tysięcy talentów sama pozostawała w cieniu, na drugim planie. Wcale jej to nie uwierało, wręcz przeciwnie stanowiło jej siłę przekutą w konkret codzienności.

Poznałam Anię w Rzymie przy okazji kanonizacji apostoła trędowatych o. Damiana de Veustera. Napisała wówczas do sekcji polskiej Radia Watykańskiego, że w uroczystości weźmie udział doktor Helena Pyz, lekarka trędowatych z Indii i może byśmy chcieli z nią porozmawiać. Traf chciał, że to ja odebrałam tego maila i nagrałam wywiad. Potem była przemiła kolacja i jak mówi piosenka: „Niby nic, a tak to się zaczęło”. Gdy z perspektywy patrzę, jak ta zawodowa znajomość przekształciła się z czasem w bliskość i w wiele dobra, nie tylko w moim życiu, myślę sobie, że powinniśmy być wrażliwsi na znaki Bożej obecności w naszej zabieganej codzienności. Dla mnie takim znakiem jest właśnie ten mail od Ani.

Będąc najbliższą przyjaciółką Heleny, jako kierownik Sekretariatu Misyjnego Jeevodaya Ania stała się też i tą, bez której misja Heleny po ludzku byłaby niemożliwa. Czerpała radość z „odwalania czarnej roboty” - choćby mozolnego zbierania grosz do grosza funduszy na działanie ośrodka. Wiedziała ile kosztuje worek ryżu i ile takich worków trzeba codziennie zapewnić mieszkańcom ośrodka. Gdy pojechałam z nią do Jeevodaya zobaczyłam, jak bardzo było to jej miejsce na ziemi. Miłość i szacunek jakimi ją tam otaczano nie wzięły się znikąd. Dla naznaczonych trądem była siostrą (Didi), oni dla niej rodziną. I o tę rodzinę troszczyła się całym sercem, żyła jej problemami i radościami. Stała się przedłużeniem pomocnych rąk doktor Heleny, a zarazem i tą, która z jej ramion ściągała ciężar codziennej troski o byt i edukację mieszkańców Jeevodaya. Światła reflektorów koncentrowały się na Helenie, to ona sięgała po kolejne nagrody i wyróżnienia. Ani to nie przeszkadzało wiedziała bowiem, że ich siła tkwi właśnie w tym tandemie i każda pedałuje na miarę otrzymanych od Boga darów, talentów i zadań. Gdy o niej myślę widzę jak pcha wózek Heleny – dosłownie i w przenośni. Zawsze o krok z tyłu, ale zawsze razem. Gdy młodzi z Jeevodaya przyjechali do Polski na Światowy Dzień Młodzieży mówili mi, że Didi Anna dała im szansę na lepsze życie oraz pokazała, że warto być dobrym i pomagać innym. Jej odejście jest niepowetowaną stratą dla całej rodziny Jeevodaya. Jest też przyczynkiem do tego, by szybko zebrać i udokumentować również jej wkład w to wielkie dzieło.  

To, jak żyła, a nie odwrotnie, sprawiło, że kiedyś zapytałam ją o Instytut Prymasa Wyszyńskiego do którego należała. Jej pełne prostoty świadectwo wierności Jezusowi i niekłamanej miłości do Maryi uwierało moją rogatą i często zbuntowaną duszę; ujmowało mnie, że nigdy mi nie moralizowała i nie wytykała, że bez sensu błądzę po wertepach, tracąc cenny czas. Pokazywała tylko, co dla niej jest naprawdę ważne. Dzięki Ani zatęskniłam za taką samą bliskością z Jezusem i tak samo jak jej spełnionym życiem. Brakować mi będzie rozmów do białego rana przy jej ulubionym różowym winie i świadomości tego, że zawsze jest na wyciągnięcie ręki (telefonu)– zarówno w sprawach banalnych, jak i wielkich.

W jednym z ostatnich sms-ów jaki od niej dostałam napisała: „Dziś myślę o ludziach szczególnie mi bliskich, także o tobie”. To również jest Ania - potrafiąca na różne sposoby tworzyć niezwykle trwałe więzy. Jej strata boli bardzo. Tak naprawdę wciąż nie mogę uwierzyć w to, że nie zadzwoni i nie napisze; w to, że nie wybierzemy się do Nepalu, by pospacerować szlakami Himalajów, co było jej marzeniem. Najpierw bardzo się z Bogiem kłóciłam o to, że ją zabrał. Wiara mówi, że On wie, co dla nas jest najlepsze, serce do końca jednak tego nie przyjmuje. Moimi czynię słowa młodych z Jeevodaya wypowiedziane po ŚDM, na który mogli przyjechać dzięki wrażliwości Ani: „Wielbimy Cię Panie Boże za życie Didi Anny”. Cieszę się Aniu, że mogłam cię poznać. I obym nie zmarnowała tego, co mi dałaś i zrealizowała to, co chciałaś, bym mimo trudności skończyła i do czego mnie wciąż mobilizowałaś. Dziękuję Bogu za to, że postawił Ciebie na drodze mego życia.

Beata