WESPRZYJ TERAZ

Z czym wrócili młodzi z ŚDM do Jeevodaya?

2016-09-01

„Widziałem Franciszka i to był najszczęśliwszy dzień w moim życiu”; „nigdy nie doświadczyłem takiej jedności i otwartości ludzi, których nie znam, takie spotkanie nie mogłoby się wydarzyć w Indiach”; „najbardziej chcę podziękować Panu Bogu, św. Janowi Pawłowi II, że te spotkania wymyślił, dr Helenie, Annie i ofiarodawcom, bo gdyby nie oni nas by tu nie było”, „w miejscowości, którą odwiedziliśmy czułem się jak król, a nie chłopak z wioski trędowatych”, „choć nie rozumiałam języka, nauczyłam się ile można powiedzieć jednym uśmiechem”… – to tylko niektóre myśli i uczucia, którymi podzielili się z nami uczestnicy Światowych Dni Młodzieży z Jeevodaya.

Dużo się działo, nie wiemy ile w sercu każdego z nich, wierzymy, że wiele zostanie i wniesie wiele dobra i radości do ich codziennego życia. Młodzież z Jeevodaya (podobnie jak wielu innych uczestników ŚDM) przekroczyła wiele granic. O drodze do Polski trochę już pisaliśmy. Na jednym ze spotkań przygotowawczych powiedziałam im, że chciałabym, aby byli gotowi rozmawiać o tym skąd są – wiem, że to temat niełatwy, bo w ich kraju powiedzenie, że pochodzą z centrum leczenia trądu może ich dyskwalifikować w oczach rozmówcy.  Jaką moją radością było, gdy przy pierwszym powitaniu i przedstawieniu Aghan - Jan Paweł (imię, które świadomie wybrał na chrzcie) powiedział, że jego nieżyjący rodzice byli trędowaci, a on wszystko, co dobre w jego życiu dostał w Jeevodaya. Najlepszą zaś rzeczą było to, że mógł przyjąć Jezusa w swoje życie. Oglądając  pantonimę przedstawiającą historię założenia Jeevodaya, którą młodzi zaprezentowali ofiarodawcom i przyjaciołom, którzy zechcieli przyjechać i spotkać się z nimi w Warszawie Choszczówce, wiele osób szczerze płakało ze wzruszenia.

Ale opowiedzmy po kolei. Do Polski przyjechało 18 młodych mieszkańców Jeevodaya – w tym dwoje z grupy studentów, który w Polsce studiowali i byli ogromną pomocą. Grupie towarzyszyło trzech księży Palotynów, gdyż okazało się, że jest to jedyna taka grupa z dużego rejonu ich pracy duszpasterskiej.  Przesz cały czas pobytu towarzyszyli im wolontariusze i współpracownicy Sekretariatu Misyjnego Jeevodaya nie licząc gości, którzy wpadali na chwilę przywitać się i gospodarzy, którzy ich przyjmowali.  

Bazą noclegową, ale też zapleczem duchowym, był dla nas Ośrodek Jasnogórskiej Matki Kościoła w Warszawie Choszczówce. Już przywitanie na lotnisku i radosne powitanie ze śpiewem oraz polskim znakiem gościnności „chlebem i solą” zrobiło na wielu wrażenie. Pierwszy tydzień pobytu, który zbiegał się z Dniami Młodych w Diecezjach był też chodzeniem po śladach założycieli Jeevodaya – szczególne wrażenie zrobiła na wszystkich wizyta w Muzeum Powstania Warszawskiego. Pamiętali, że droga ks. Adam Wiśniewskiego do dalekich Indii, jako wcześniejszego kapelana Powstania, wiodła też przez kanały Starego Miasta, a rodzice dr Heleny z najstarszym rodzeństwem ocaleli z  rzezi Woli.

Poznawanie Polski miało oczywiście wiele radosnych akcentów: lody jedzone na ulicy z powodu urodzin jednej z uczestniczek, spotkanie na Krakowskim Przedmieściu uśmiechniętego biskupa Marka, z którym można porozmawiać i zrobić pamiątkowe zdjęcie, w dodatku zna nasz ośrodek i wie kim jesteśmy, udział w radosnym koncercie, podczas którego wszyscy swobodnie tańczą itd., itp. to tylko drobne wydarzenia, które zwykle wymykają się całościowym opisom. W programie duchowym mieliśmy poznawanie polskich świętych (tych wyniesionych na ołtarze i tych jeszcze oczekujących). Sługa boży Kardynał Stefan Wyszyński i św. Maksymilian Maria Kolbe prowadzili bezpośrednio do Maki Bożej. Maryja – zbiegiem okoliczności – wybrała też czas Nawiedzenia w swoim Obrazie Wędrującym po Polsce od 60 lat miejsce naszego pobytu i mogli na swoich barkach nieść obraz „Czarnej Madonny”, a potem spotkać się z Nią na Jasnej Górze. Była też wizyta w Laskach, dziele Matki Czackiej, w ośrodku dla dzieci niewidomych – gdzie przebywała grupa z Indii i RPA, z którą wspólnie mieliśmy spędzić centralne dni ŚDM-u. Była wizyta przy grobie członkiń Instytutu Prymasa Wyszyńskiego, w którym oprócz założycielki Instytutu spoczywa Janina Michalska, założycielka Sekretariatu Misyjnego Jeevodaya, a dla naszych podopiecznych po prostu nani – babcia.

Droga do Krakowa wiodła nie tylko przez Jasną Górą, ale też przez Wadowice, gdzie mogli bliżej zapoznać się z postacią św. Jana Pawła II. W Krakowie gościnnie przyjęli nas oo. Paulini w niezwykle dogodnym miejscu, zapewniając – jak na tak wielkie spotkanie – maksymalnie dobre warunki i opiekę. Katechezy i liturgie, w których uczestniczyli młodzi, były w języku angielskim (ale z czynionych notatek mogli poznać ich przesłanie także ci, którzy znają tylko hindi). Wielkim przeżyciem było przejście przez drzwi święte w bazylikach Miłosierdzia Bożego i św. Jana Pawła II w Łagiewnikach. Niczego nie da się chyba porównać do wydarzeń centralnych począwszy od pierwszego spotkania z Papieżem, gdzie dzięki nie dojściu do właściwego sektora, mogli przy barierkach przejazdu widzieć go naprawdę z bliska, poprzez niezwykłe plastyczne przedstawienie Drogi Krzyżowej i czuwanie w Brzegach.  Starali się wychwytywać słowa Papieża i chłonąć atmosferę. Mówili o życzliwości i miłości, której doświadczali od innych młodych. O tym, że mogli się modlić w takiej społeczności, której ani wcześniej ani nigdy później już nie spotkają, że jest tak wielu ludzi wielbiących Jezusa Chrystusa.

Po powrocie z Krakowa i jednodniowym odpoczynku nasi podopieczni podzielili się na trzy grupy. Jedna część pojechała do Rzymu, by w Wiecznym Mieście kontynuować swoje spotkanie z chrześcijaństwem. Byli w tej grupie troszeczkę starsi wiekiem uczestnicy, ale większość z nich bardzo młodzi chrześcijaństwem. Odwiedzili bazyliki rzymskie, modlili się przed grobem Jana Pawła II, bliskiego im św. Wincentego Palloniego oraz Franciszka i Klary w Asyżu. Uczestniczyli w audiencji generalnej i modlitwie Anioł Pański z papieżem. Próbowali też pizzy, włoskiego makaronu (tu udało się Włochom podać im coś tak ostrego, że nie mogli zjeść i prosili o dodatkowy łagodny sos) i wszystkich smaków kawy. Odwiedzili ogrody watykańskie i spędzili radosne popołudnie nad morzem. Ta grupa korzystała z gościny współpracującej z nami redaktorki Radia Watykańskiego, która stwierdziła, że przez 20 lat swojego mieszkania w Rzymie nie miała tak fantastycznych gości (w niedużym mieszkaniu było ich 10) i że dawno nie doświadczyła tak wielu wzruszeń. Jedno z nich to odpowiedź na pytanie, które zadała, czy oni jakoś odczuwają prześladowanie czy choćby gorsze traktowanie, jako katolicy, w zdominowanym przez hinduizm społeczeństwie. A w odpowiedzi usłyszała, że czasem są może gdzieś gorzej traktowani, ale nijak się to ma do tego, co przeżywają dziś ich rówieśnicy w Syrii.

Druga, młodsza grupa, udała się do Koszalina, gdzie niezwykle serdecznie z bogatym programem przyjęła ich ofiarodawczyni i przyjaciółka Jeevodaya Ciocia Hania z mężem. Były wizyty w mieście, w katedrze, wyjazdy nad jezioro i rejs statkiem po morzu bałtyckim (niestety pogoda tej grupie nie pozwoliła skorzystać z uroków kąpieli). Było spotkanie z polskim folklorem i prawdziwa zabawa z jazdą na rajdowych motorach oraz skoki na trampolinach. Wspólne gotowanie to element, który towarzyszył wszystkim miejscom z wyjątkiem Krakowa – był radością i ubogaceniem warsztatu dla gospodyń  w każdym miejsc.

Księża tymczasem pozostali w Choszczówce, gdzie mogli doświadczyć serdecznej atmosfery domu Prymasa Wyszyńskiego, której nie mąciła nawet bariera nieznajomości języka. Ich wielkim pragnieniem była wizyta w Auschwitz, która z powodu tłumów wiązała się z długim oczekiwaniem, ale jeszcze bardziej przybliżyła im postać św. Maksymiliana i to wszystko, czym brzemienne jest to miejsce. Mogli też w Warszawie i okolicy spotkać się ze współbraćmi Palotynami, odwiedzili seminarium w Ołtarzewie i dom prowincjalny w Warszawie, w Ząbkach zapoznali działalnością Wydawnictwa i drukarni oraz Sekretariatu i Fundacji misyjnej.

Pożegnalną niedzielę księża i część młodzieży spędzili w Otwocku, gdzie najpierw mogli podziękować i przedstawić się w parafii, w której między innymi były zbierane środki na ich przyjazd, a po mszy gościli w ogrodzie rodziców starszej siostry – Małgorzaty, która towarzyszyła im przez niemal cały czas pobytu.

Nie sposób podsumować tylu wydarzeń i przeżyć. Przytoczę wypowiedź jednej z młodszych uczestniczek: powiedziała, że zapadła jej w serce opowieść o tym, jak kiedyś ktoś pomógł mi pojechać na spotkanie z Ojcem Świętym i młodymi świata do Santiago di Compostela. Moim znakiem wdzięczności było pragnienie, aby oni teraz mogli przyjechać do Polski, ale prosiłam, aby to dobro przekazali kiedyś komuś innemu. Z takim postanowieniem czynienie dobra i dzielenia się tym, co zyskali, wyjeżdżali z Polski wszyscy. Niech im Bóg w tym błogosławi. (AS)