WESPRZYJ TERAZ

Niezwykłe pasje niezwykłych ludzi - rozmowa radiowa cz. I

2021-02-19

Krzysztof Renik: Ostatnia niedziela stycznia to obchodzony w 150 krajach świata dzień pomocy chorym na trąd. W przeddzień tego dnia proponuję spotkanie z osobą, która od 30 lat niesie pomoc w Indiach tym właśnie ludziom. Nie waham się powiedzieć, że praca tej osoby jest jednocześnie swoistą pasją, może posłannictwem, może misją. Miałem okazję rozmawiać z nią wielokrotnie – i w Indiach, i podczas jej krótkich wizyt w Polsce. I teraz pora przedstawić bohaterkę dzisiejszej audycji. Dr Helena Pyz – naczelny lekarz Ośrodka Jeevodaya, czyli ośrodka rehabilitacji dzieci z rodzin dotkniętych trądem w położonym w centralnych Indiach, w stanie Chhattisgarh.

Krzysztof Renik: Dlaczego zdecydowała się Pani przyjechać tutaj, do Jeevodaya?

Helena Pyz: To jest bardzo osobiste pytanie, ale nie uchylam się od odpowiedzi. Usłyszałam wezwanie, tak to mogę nazwać bardzo prosto. Ksiądz pallotyn odpowiedzialny za sprawy misji po swojej podróży przez pallotyńskie placówki wokół świata akurat na jakimś spotkaniu towarzyskim opowiadał o tej podróży. I dosłownie odczułam to jako wezwanie dla siebie., to zdanie, które padło: „Kiedy umrze ksiądz Wiśniewski, kilkanaście tysięcy trędowatych zostanie bez opieki". Byłam lekarzem już wtedy, doświadczonym, pracującym internistą w przychodni rejonowej. I taka bardzo szybka, gwałtowna myśl -  można by powiedzieć - może za szybka, przyszła mi do głowy: "Właściwie to mogłabym pojechać". Zaczęłam więc starania, zgłosiłam się do tego pallotyna i powiedziałam, że jeśli ksiądz ma umrzeć, był już wtedy po operacji nowotworu, jest to sprawa krótka, szybka, to ja pojadę, nauczę się od niego. Jestem wolna, nie mam rodziny własnej, właściwie nic mnie tu nie trzyma. Cóż znaczy 2 czy 3 tysiące mieszkańców w moim rejonie wobec kilkunastu tysięcy ludzi, którzy są bez opieki. Taka prosta kalkulacja. No i zgłosiłam się, powiedziałam: "mogę jechać". Jeszcze miałam rozmaite obiekcje, bo i stan zdrowia, w sensie sprawności fizycznej, troszkę mnie ograniczał. Tak samo miałam problem z językiem. Nie znałam języka. Wiem, jakie trudności sprawiało mi uczenie się angielskiego. Najbardziej się tego bałam. A właśnie ten człowiek, ks. Stanisław Kuraciński, który nam opowiadał o tym Jeevodaya, powiedział mi: „Wiesz, wszyscy rozumieją język miłości”. No nie wiem, czy rzeczywiście byłam gotowa tak wszystkich kochać, ale sobie pomyślałam – to jest prawda. Tak to przyjęłam. Tak mam do dziś.

Krzysztof Renik: I gdzie Pani ma swój dom w tej chwili? Tu czy w Polsce?

Helena Pyz: To jest bardzo osobiste i bardzo trudne pytanie. Myślę, że dom jest tam, gdzie się cokolwiek tworzy. Tam się buduje. Dom to jest coś, co tworzymy własnymi rękoma, sercem, umysłem, więc mój dom jest teraz tu, w Jeevodaya. Natomiast kiedy jadę do Polski, cieszę się bardzo. To jest moja ojczyzna. Cieszę się zmianami, które tam postępują. Cieszę się z kontaktów z ludźmi. I naprawdę przeżywam to bardzo. Jest mi to potrzebne. Nadal w Polsce mam dom. Natomiast tu tworzę dom. Tam jadę odpocząć, napełnić się znowu. Zresztą bardzo otwarcie zawsze mówiłam, z różnych okazji, że wszystko, co przywiozłam do Indii naprawdę dostałam w Polsce. Tu też się uczę, tu też zyskałam bardzo dużo. Ale to wyposażenie, które dostałam  w Polsce – i wykształcenie, i wychowanie, i formację duchową, to wszystko zyskałam w ojczyźnie mojej. I przywiozłam tu i tym się mogę teraz dzielić z moimi braćmi Hindusami.

Krzysztof Renik: Ośrodek Rehabilitacji Trędowatych w miejscu Jeevodaya w stanie Chhattisgarh w Indiach – dlaczego potrzebny jest taki ośrodek?

Helena Pyz: Przede wszystkim dlatego, że ciągle jest bardzo dużo trędowatych w Indiach. Zarówno ludzi, którzy chorują aktualnie, ciągle są nowe przypadki, wcale nie są rzadkie, wbrew oficjalnym danym i statystycznym danym. Nie wszystkie przypadki są rejestrowane. Ale jest też drugi wymiar Jeevodaya, bo nazwa ta znaczy „świt życia”. Ten wymiar jest zasadniczy dla mnie. Myślę, że też dla mieszkańców, myślę też, że dla bardzo wielu ludzi. Jego znaczenie jest nie tylko symboliczne. Naprawdę ludziom dotkniętym trądem, odrzuconym z rodzin, ze swoich społeczności tutejszych, potrzebny jest "świt życia". "Świt życia" – coś, co daje im nadzieję na jutro, co daje im szansę nie tylko na życie żebracze. W ich życiu żebractwo jest właściwie jedyną możliwością.

Krzysztof Renik: Sprecyzujemy w takim razie, co oznacza "świt życia" dla tych ludzi.

Helena Pyz: To jest wielorakie znaczenie. Przede wszystkim chcemy ich wyleczyć. Trąd nie zabija, natomiast prowadzi do okaleczeń, czyli do kolejnego odrzucenia, bo człowiek kaleki nie ma szansy na pracę np., jeżeli dozna jakichś zniekształceń stóp, dłoni, twarzy, to oczywiście nigdzie nie znajdzie żadnej pracy w tym kraju. Ale z powodu odrzucenia ze społeczności "świt życia" dla nich znaczy powrót do normalności, nawet jeżeli nie do swoich społeczności. Nawet, jeżeli żyją zupełnie inaczej, to  jednak żyją normalnie. Nie muszą iść na ulicę żebrać, mogą pracować. Dajemy im taką szansę. I to jest właśnie główny cel naszej działalności. Poza tym zajmujemy się tu dziećmi trędowatych. Te dzieci nie miałyby żadnej szansy, nawet gdyby nie zachorowały nigdy, ponieważ trędowaty ojciec, matka nie może pójść do szkoły zapisać swego dziecka, nawet do szkoły państwowej. Inne dzieci niego nie usiądą koło takiego dziecka. I dlatego ten "świt życia" jest dla drugiego pokolenia również. One, wykształcone dzieci już będą inaczej postrzegane w społeczeństwie i dostaną jakąś pracę, dzięki której utrzymają się, staną na własnych nogach. Inaczej dzieliłyby los swoich rodziców, żyłyby w koloniach dla trędowatych wyłącznie z żebraniny.

Krzysztof Renik: Ośrodek Jeevodaya jest związany od samego początku z Polską. Poprzez osobę ks. Adama Wiśniewskiego, poprzez osobę Barbary Birczyńskiej. Teraz jest związany z Polską od wielu lat poprzez osobę Pani Heleny Pyz. Jak to się zaczęło? Kim był Ojciec Adam Wiśniewski?

Helena Pyz: Bardzo ciekawa postać. To ksiądz, który od wczesnych lat swojej młodości marzył o tym, wyczytał w jakimś pisemku misyjnym, o ojcu Damianie de Veuster i marzył o tym, żeby leczyć trędowatych. I bardzo konsekwentnie to marzenie realizował. Najpierw wstąpił do seminarium pallotyńskiego, wiedząc, że pallotyni wyjeżdżają na misje. Chciał być misjonarzem. Po ukończeniu, dostał święcenia tuż przed wybuchem wojny. Już w czasie okupacji zaczął na tajnych kompletach studiować medycynę. Bo uważał, że służyć trędowatym może jako lekarz, kapłan to za mało, chciał ich również leczyć. I rzeczywiście ukończył medycynę po wojnie, dostał dyplom. Z trudem dostał paszport, bo wiadomo, jakie były czasy. Ale w 1957 roku wyjechał z Polski. I przez Francję, gdzie dalej się kształcił w zakresie chorób tropikalnych, dotarł wreszcie po różnych perturbacjach do Indii w roku 1962. I tutaj nadal jeszcze uczył się, jak najlepiej, jak najskuteczniej pomagać trędowatym. Był w kilku ośrodkach wcześniej już utworzonych przez innych, i znalazł swoją oryginalną drogę. Wydaje mi się, że to Jeevodaya, zresztą nazwę on sam ustanowił, jest wynikiem jego studiów i konsekwencji dążenia do pomagania trędowatym.

Krzysztof Renik: A w takim razie na czym polega owa oryginalna droga, którą zapoczątkował ks. Adam Wiśniewski, a którą Pani tu w Jeevodaya w tej chwili kontynuuje?

Helena Pyz: Musiałam to odczytać, po przyjeździe tutaj tak naprawdę dopiero dowiedziałam się, czym jest Jeevodaya, bo nawet publikacja nt. Jeevodaya ukazała się po moim przyjedźcie tutaj. Dużo później ją czytałam. Otóż ja myślę, że taka pierwsza rzecz - być może odczytuję, zmieniam poprzez swoje myślenie i swoje doświadczenie tę ideę - ale tak ją widziałam od początku i tak staram się realizować: Ojciec Adam Wiśniewski chciał pomagać trędowatym od podstaw, od tego korzenia, od tego rdzenia, który jest bólem ich życia. Od tego odrzucenia, wyszedł od tego. Jeżeli Was nie chcą inni, ja Was chcę. Ja Was przyjmuję do siebie - nie, ja chcę być przyjęty przez Was. Przyjmijcie mnie, ja będę z Wami. Przez to bycie z nimi, nie bycie dla nich. Nie pomaganie im od góry, jakby ze swoich umiejętności korzystając pomagać im tylko, ale być z nimi, i od tego to się właśnie zaczęło. Wymyślił taką formułę, że będzie razem z nimi mieszkał, jadł, pracował, robił wszystko, po prostu będzie dla nich cały czas. Dla trędowatych dzieci najpierw na południu Indii, potem w 1969 roku przeniósł się do tego miejsca, które tutaj wybudował od podstaw. Na zupełnej pustyni zaczęła się budowa Ośrodka Jeevodaya. Tak właśnie konsekwentnie realizował tę swoją ideę. Mieszkał, pracował, żył, modlił się ze swoimi podopiecznymi.

Krzysztof Renik: Czy to było nowatorskie w tamtych czasach?

Helena Pyz: Tak, wszystkie ośrodki, które znam, były tworzone dla trędowatych. To nie były ośrodki trędowatych. A ten ośrodek jest naprawdę oryginalnie dla nich. To oni go tworzą. Moi współpracownicy, 90 proc., bo przyjęliśmy też potem innych, to są byli trędowaci. Po prostu oni sobie wzajemnie służą. Tak jak ojciec mieszkał z nimi, uczył ich jak sobie wzajemnie służyć, poprzez swoją służbę, tak samo oni teraz służą następnym.

Krzysztof Renik: Istnienie takiego ośrodka jest chyba niemożliwe bez wsparcia z zewnątrz, bez kontaktów ze światem zewnętrznym. Jak te kontakty, jak to wsparcie przebiega? Czy rzeczywiście ma miejsce?

Helena Pyz: Od początku ojciec korzystał z pomocy Polonii. I tak naprawdę Jeevodaya zostało wybudowane przez Polonię świata. W tym czasie kontakty z naszym krajem, ojczyzną, nie były zresztą możliwe. I wszystkie pieniądze, fundusze, rzeczy, także wolontariusze, którzy przyjeżdżali to byli ludzie, którzy pomagali z tego nadmiaru, który mieli, którego też do ojczyzny przekazać nie mogli. Wspierali polską misję. Tak powstał Ośrodek. Z tym, że ta stara, bardzo ofiarna Polonia po prostu się wykrusza. Kiedy ja tu przyjechałam po śmierci ojca Adama, było to już 1,5 roku po jego śmierci, praktycznie ustała pomoc, ponieważ ludzie, Polonusi nie wiedzieli o tym, że ojciec Adam umarł, ustała korespondencja, więc ustały też wpływy finansowe. Niejako trzeba było to odrodzić, a ponieważ w tym czasie odrodziła się też nasza ojczyzna, i już korzystaliśmy z wolności, mimo że były trudności z przekazywaniem pieniędzy, zresztą do dziś system bankowy jest nie za bardzo wydolny w tym zakresie, jeśli chodzi o naszą ojczyznę, ale już pomoc z Polski zaczęła płynąć. Na takiej prostej zasadzie, po prostu mówiłam o tym, co się tu dzieje. Kochani, wspaniali moi rodacy, ofiarni jak zawsze, zaczęli gromadzić pieniądze i przesyłać tutaj do Ośrodka. Rzeczywiście samodzielnie nie moglibyśmy tu żyć, ponieważ my rozdajemy. To jest bardzo proste. My wszystko tu dajemy darmo. Zarówno utrzymanie dzieciom, które tutaj się u nas uczą, jak i dorosłym, leczenie, wszystko czego potrzebują trędowaci, ale nie tylko. Również bardzo biedni ludzie z okolic. Wszystko to dajemy bez żadnych opłat. No to musimy gromadzić. Żeby rozdać, trzeba zgromadzić.

Krzysztof Renik: Nie ulega dla mnie wątpliwości, że Ośrodek Jeevodaya jest przykładem ludzkiej solidarności. Solidarności z ludźmi odrzuconymi, którzy tak bardzo potrzebują pomocy. Przypomnę dziś w magazynie „Niezwykłe pasje niezwykłych ludzi” spotykamy się z Heleną Pyz, naczelnym lekarzem Ośrodka Jeevodaya.

Źródło: Radio Znad Wilii, audycja radiowa "Niezwykłe pasje niezwykłych ludzi" (30.01.2021).