WESPRZYJ TERAZ

Jubileuszowy alfabet doktor Heleny

2019-02-17

Praca wśród trędowatych nie była marzeniem jej życia. Bóg dał jednak natchnienie, siłę i wytrwałość. Właśnie mija 30 lat odkąd doktor Helena Pyz prowadzi Ośrodek Rehabilitacji Trędowatych Jeevodaya w środkowych Indiach, kraju w którym mieszka 70 proc. wszystkich trędowatych na świecie. I choć problem trądu jest mniejszy niż kiedy zaczynała swą pracę to nadal istnieje. – Nie zdarzył mi się jeszcze taki tydzień bym nie wykryła nowych przypadków trądu – mówi lekarka, która wciąż ma pod opieką ok. 5 tys. trędowatych.

W jubileuszowym alfabecie doktor Helena opowiada o zapachu Indii i hektolitrach wypijanej herbaty, macierzyństwie i odrzuceniu, niezwykłej mocy różańca i jeździe na słoniu…

ANIA SUŁKOWSKA po raz pierwszy przyjechała jako „osoba towarzysząca”, a wyjechała jako autorka pierwszego artykułu o Jeevodaya w „Niedzieli”, zaangażowana w niesienie pomocy ośrodkowi i mnie osobiście. Była kilkanaście razy, rozwinęła sposoby pomocy na wielką skalę, stało się to celem jej życia i działania, które Pan Bóg zakończył przed 2 laty – pozostała na zawsze w naszych sercach. Ma tu dwóch chrzestnych synów: Ambrożego i Wiktora (Vinoda).  

ADOPCJA SERCA jest formą pomocy tym, którzy sami nie mogą żyć. Łączy dwa serca i jest szansą dla obu stron, bo nigdy nie wiadomo, która ze stron: adoptujący czy adoptowany jest większym DAREM. 

ANALFABETYZM jest powszechny w naszej wiejskiej okolicy. Czasem człowiek jest posiadaczem zaświadczenia ukończenia kilku klas, ale analfabetyzm przejawia się nie tylko w nieumiejętności posługiwania się słowem pisanym, ale też ubóstwem wiedzy ogólnej, skąpym zasobem pojęć o wartościach ogólnoludzkich, niewiedzą na wiele tematów, w tym podstawowych pielęgnacyjnych, medycznych czy wychowawczych. Nie zaprzecza to posiadaniu mądrości życiowej i bardzo wysublimowanej intuicji. Pamiętam kilku pacjentów, którzy dość precyzyjnie „wiedzieli”, czuli, że umrą i byli z tym pogodzeni, oczekiwali tego i uprzedzali mnie o tym.

BYĆ – jak uczył św. Jan Paweł II – jest ważniejsze niż mieć. Doświadczam tego codziennie. Nie tylko widzę to u moich podopiecznych, ale mam w tym swój udział. Czasem nie można nic zrobić, nijak pomóc, ale można być, a przynajmniej spróbować być – blisko i serdecznie. A dla tych, którzy z jakiegokolwiek powodu są lub odczuwają odrzucenie, „chcę BYĆ z nimi” jest wstępem do jakiejkolwiek zmiany w ich życiu, myśleniu o sobie i świecie.

BARBARA BIRCZYŃSKA współzałożycielka Jeevodaya, przez 25 lat pracowała u boku ks. Adama Wiśniewskiego, a kolejnych dziewiętnaście, aż do śmierci, samodzielnie w Indiach. Żyła jak osoba poświęcona Bogu, złożyła prywatne śluby według rad ewangelicznych. To ona zaprosiła mnie do Jeevodaya, a następnie powierzyła prowadzenie ośródka, gdy sama podjęła próbę rozwijania pracy na południu Indii. Ostatnie cztery lata życia spędziła z nami. Mam nadzieję, że szczęśliwa z rozwoju swojego dzieła odeszła po nagrodę w niebie.  

BEZSILNOŚĆ jest jednym z najtrudniejszych do uniesienia uczuć. Kiedy stoję przed niemożnością zrobienia czegokolwiek przecież wiem, że niczego nie robię własną mocą, że wszystko jest łaską. A jednak, po ludzku, odczuwam żal, że nie można pomóc, że wyczerpały się sposoby działania i pozostaje czekanie na to, co się wydarzy. Doświadczenie trudne, ale przecież niezmieniające niczego w stosunku do Dawcy życia i Zbawiciela człowieka. Uczucie to mija, pozostaje wiara i nadzieja.

BASIEŃKĄ nazwałam kilkumiesięczną dziewczynkę, którą tata przyniósł do nas w stanie wielkiego niedożywienia. Okazało się, że jest to głęboki niedorozwój niewiadomego pochodzenia. Basieńka-Arti ma dziś 22 lata, jest nadal chudziusieńka, choć jada samodzielnie bardzo powoli, ale wystarczające porcje pożywienia. Zaczęła samodzielnie chodzić w wieku 9 lat, bardzo lubi muzykę i wystarczy jej kilka chwil, żeby zacząć rytmicznie tańczyć. Nie mówi zrozumiale, ale artykułuje swoje potrzeby czy uczucia, wykonuje proste polecenia i jest nasza wielką radością.

BREWIARZ jest moją łącznością z całym Kościołem. Przed laty czytałam go po łacinie, krótko po angielsku, teraz – sama lub w towarzystwie Polaków – w ojczystym języku. Na początku używania tej formy modlitwy, gdy skarżyłam się, że niewiele rozumiem po łacinie, usłyszałam od Wielkiego Autorytetu: bądź wierna brewiarzowi, Pan Bóg rozumie wszystkie języki. Bardzo mi to pomogło, gdy w Jeevodaya uczestniczyłam, i tak bywa do dziś, w modlitwie w języku hindi.

CIERPLIWOŚĆ to pierwsza cecha, którą trzeba opanować w stopniu niemal doskonałym w Indiach. Ludzie żyją bez poczucia czasu, bez poszanowania dla czasu innych. Środki komunikacji rzadko poruszają się zgodnie z rozkładem jazdy, urzędy i sklepy tylko wyjątkowo otwierają swoje podwoje w wyznaczonym czasie. Po prostu należy szybko nauczyć się czekać. Odkładanie spraw na później, na jutro, jest nagminne. 

CHOROBA, słabość, niedołężność uważane są za element życia, nie wywołują buntu, a nawet skargi – poczucie, że to przeznaczenie (karma) towarzyszy stale. Czasem to prawdziwe utrapienie, gdyż pacjenci przychodzą po pomoc w dużym zaawansowaniu chorób. Myślenie typu „samo przyszło, samo odejdzie” jest powszechne. Jest też wywołane bezradnością, bo ludzie nie wiedzą gdzie można się zwrócić o dostępną i skuteczną pomoc w chorobie.

CHRZEŚCIJANIE stanowią niewielką część populacji (ok. 2 proc.). Są jednak zagrożeniem dla hinduistów, których system kastowy jest jaskrawo sprzeczny z wartościami chrześcijańskimi. Antagonizm w stosunku do innych religii od wieków stanowi zarzewie walk z nimi przytłaczającej większości hinduistycznej, dlatego Kościół katolicki nie ma swobody działalności i od czasu do czasu wybuchają prześladowania chrześcijan, a mniejsze akty agresji są widoczne i odczuwalne w codziennym życiu.  

CHRZEST jest uznawany za akt zdrady, nawet jeśli przyjmujący sakrament człowiek nie był czynnym wyznawcą hinduizmu. Urodzony na tym subkontynencie jest z założenia hinduistą, społeczność w większości nie akceptuje przejścia na chrześcijaństwo. W niektórych stanach wymagane jest zezwolenie specjalnej instytucji podległej sądom na ten akt, a jeśli się go nie ma stosowane są kary. Dlatego grupkę osób, które w naszym ośrodku zdecydowały się jednak na przyjęcie wiary w Chrystusa, uważam za cichych bohaterów. Mam nadzieję, że wspierani naszą modlitwą, rodziców i rodziców chrzestnych, wytrwają w wierze.  

CHHOTI znaczy „Mała”. Przyniesiono ją do Jeevodaya przed 11 laty w dniu narodzin, przeżyła mimo rozbicia główki w prawej okolicy ciemieniowej. Ewakuacja potężnego krwiaka, wchłonięcie się pozostałości, potrwało kilka tygodni. Dziewczynka żyła, zdecydowałam się na usunięcie pokruszonych kości, gdy miała niewiele ponad rok i już chodziła. Rozwijała się prawidłowo, liczyliśmy wraz z neurochirurgiem, że ubytek kostny zaleje kostnina. Po latach okazało się, że brzegi wrastały do środka i wywoływały okresowo napady padaczki, a praktycznie każdy uraz groził uszkodzeniem mózgu nieosłoniętego niczym poza oponą twardą i skórą. Operację nałożenia zabezpieczającej płytki silikonowej wykonano w Polsce i dziś, nasza Chhoti (naprawdę Sneha, a Maria Magdalena od chrztu) jest zdrową dziewczynką, dużo wyższą niż jej rówieśniczki. Uczy się w 6 klasie i jest bardzo radosną młodą damą. 

DAWAĆ tak, żeby nie upokorzyć, ale i nie spowodować wykształcenia postawy oczekiwania, roszczeniowej. Z natury jesteśmy dobrzy i chcielibyśmy pomóc każdemu, a postrzegani jesteśmy, biali goście – co jest zrozumiałe – jako „bogaci”. Jeśli więc nawet ktoś zazwyczaj żyje z pracy swoich rąk, kiedy może coś dostać to dlaczego miałby z tego ochoczo rezygnować? Nauczyć dzielenia się, a nawet oddania tego, co moje, jest ważniejsze niż po prostu zaspokoić czyjeś potrzeby. 

DZIECI to skarb, to radość, spontaniczność, szczerość. DLA KAŻDEGO. Ale dla Hindusów dziecko płci żeńskiej, to też potencjalny ciężar. Dziewczynki rzadziej są zadbane, kształcone, bo korzyść z tego będą mieli teściowie, a nie rodzice. Dziecko chore czy niepełnosprawne to też ogromne obciążenie dla rodziny. Jednak najtrudniejszy do zaakceptowania jest stan bezdzietności, bo to mówi, że brak jest błogosławieństwa Bożego dla tej rodziny. Czasem z tego powodu kobieta jest oddalana, odsyłana do rodziców. 

DOM jest ważny – to miejsce do mieszkania, ale i spędzania razem czasu, goszczenie innych. Nie mieć domu to nieszczęście, bezdomność i życie na ulicy jest tu powszechne i slumsy obok wspaniałych hoteli naznaczają duże skupiska ludzkie – kraj kontrastów.

DARCZYŃCY to ludzie, którzy oddają nie tylko swój, często „wdowi grosz”, potrzebującym, ale po prostu dzielą się sercem. Pan Bóg dba o nas przez naszych dobrodziejów.

DOKTOR MARTIN, chirurg, pierwszy kolega po fachu, który podał mi pomocną dłoń. Spotkałam go w szpitalu, gdzie wyjaśnił mi wartość swojej pracy i sposoby zarabiania pieniędzy przez lekarzy. Od tej pory wiele skorzystałam z jego rad i pomocy, operował moich pacjentów, uczył mnie różnych detali z zakresu małej chirurgii. Zaprzyjaźniłam się z również z jego żoną, pochodzącą z Malezji, odwiedzamy się wzajemnie.

ENERGIĘ, tę fizyczną, można odzyskać stosunkowo łatwo. Ale jak zregenerować energię duchową, gdy dopadnie poczucie bezradności, gwałtownie zaniknie sens wszelkich działań? Czasem trzeba przypomnieć sobie prostą zasadę: kto inny sieje, kto inny zbiera owoce, ale wzrost daje Bóg. Niewątpliwie potrzeba wyjść na pustynie, i odpocząć nieco…

ETYKA pod każdą szerokością geograficzną obowiązuje ta sama, okoliczności nie sprawiają, że można się zwolnić od wybranych zasad. Primum non nocere.

EWANGELIA głoszona słowem Pisma św., ale też świadczona czynami dobroci i miłosierdzia – jest dostępna każdemu i w każdym miejscu.

FANATYZM (HINDUISTYCZNY) to zaprzeczenie miłości, a więc i człowieczeństwa. Skupienie się na jedynie słusznych ideach prowadzi prosto w otchłań zła i śmierci. Nie doświadczałam osobiście aktów niechęci, ale ocierałam się z bliska, o jego przejawach słyszałam i skutki widziałam. Jest źródłem bólu i rozpaczy, rodzi nienawiść i zbrodnie. 

GLEMP JÓZEF kard. wyposażył mnie na drogę do Indii, a to uratowało nas od głodu. To Pan Bóg układa wszystko, reżyseruje zdarzenia, ale działa przez ludzi. Nie wiedziałam, jak zła była sytuacja materialna Jeevodaya po śmierci założyciela, ale Pan znał ją i zadziałał i ten pierwszy okres mojego pobytu przebiegł pod znakiem „ryżu do syta”. 

GŁODNO bywało nie raz. Czasem spóźniała się wysyłka pieniędzy, kiedy indziej żywność nie docierała na czas z powodu braku transportu. Najbardziej cierpią na tym dzieci, bo one nie mają żadnych „zapasów”. Spadek wagi to też obniżona odporność na zachorowania i tak zamyka się problem głodu: dzieci umierają pierwsze.

GOTOWOŚĆ na wszystko, otwartość na inność, umiejętność obserwacji i życzliwe, uważne patrzenie wokół – to cechy, w które musi być wyposażony każdy, kto chce służyć bliźnim.

HERBATA – wypijam jej hektolitry, dobrze, że tu rośnie i nie trzeba jej dostarczać z daleka.

HENNA, materiał do wariacji artystycznych na skórze i włosach. Od małego ćwiczą się w tej sztuce indyjskie dziewczynki. Ale uwaga! ostatnio pojawiła się w miejsce naturalnej, indyjskiej, okropnie sztuczna produkcji chińskiej. Dużo uczuleń!

HUMOR ratuje każdego dnia w każdej sytuacji. Ludzie bez poczucia humoru to klęska.

HINDI – podobno najłatwiejszy, najprostszy język na tym półwyspie. Ale te litery pisane „w mianownikach” (pod kreską) i jakoś ich tak sporo w alfabecie, ale ta wymowa każdej niemal spółgłoski na 3-4 różne sposoby (nosowo, gardłowo, tylno zębowo, przydechowo…), no i długość samogłosek tak różna, że aż śpiewna powodują, że na sam widok pisma w hindi ogarnia panika. A widział ktoś ufne spojrzenie dziecięcych oczu, jak cierpliwie zadając po raz szósty pytanie czeka na odpowiedź? Jak ono ma zrozumieć, że ktoś może nie pojmuje tak  prostej mowy, skoro dla niego cały świat to hindi dźwięczący dom? A już 12 km dalej inny dialekt, i tak przekraczasz granice niemożliwości i zaczynasz powtarzać te dźwięki i… ręce trochę bolą, mięśnie mimiczne wzmacniają: „każdy rozumie język miłości”…

INNOŚĆ – dlaczego się jej bać? To dopiero interesujące, gdybyśmy byli tacy sami jakże można by się nudzić. Jeździmy na antypody, żeby poznawać inne kultury i boimy się inności sąsiada? Inność wynikająca z kondycji też niestraszna – wymaga pochylenia się silniejszego nad słabszym.

INTEGRACJA – jakże kocham to słowo! Patrzę na młodych przekraczających granice lęków przed chorobą, kalectwem, innością, mitami i jestem dumna, bo wydaje mi się, że mam jakiś udział w cudzie, dziejącym się na moich oczach. Trędowaty nie boi się wyciągnąć rąk w górę w geście modlitewnym, do sąsiada w geście powitania, a ten drugi zaprasza go pod własny dach i jedzą wspólnie posiłek. Myślę, że to kosztuje sporo wysiłku, ale warto.

IMBIR – jak w piosence: jest dobry na wszystko. A jak zmienia smak potraw i napojów! Wszystko od razu pachnie Indiami.

INSTYTUT PRYMASA WYSZYŃSKIEGO  do którego należę, to moja rodzina, mój dom.

JAŁMUŻNA uwalnia od kary za grzechy. I dlatego obecna jest w każdej religii. Obym nigdy nie dawała jej z myślą o swojej korzyści! Niechby to była wyłącznie wyraz miłości i współczucia.

JUBILEUSZ jest dobrym czasem na refleksję nad przeszłością, dokonaniami i ufnym spojrzeniem w przyszłość. Jest też „rachunkiem sumienia”, bo zawsze można więcej…

JANKA MICHALSKA była bardzo ważna w moim życiu. Pomogła mi w najważniejszym okresie mojej formacji w Instytucie przed ślubami wieczystymi. Była przy mnie, gdy podejmowałam służbę w Jeevodaya i towarzyszyła jej początkom. Była filarem, jedną z trzech współzałożycielek wspólnoty instytutowej, formacja kobiet to była jej specjalność pedagogiczna. Nie mogłam uwierzyć, że zginęła pod kołami samochodu – była świetnym kierowcą. Ma w Indiach chrzestną córkę, która nosi jej imię. 

JAYANTRI DHRU zobaczyłam pierwszy raz w przychodni wyjazdowej w Tumgaon. Jej tata przez rok starał się ją utrzymać przy życiu po śmierci mamy, ale dziecko ważyło zaledwie 3 kg, miało jeden ząbek i czarną jak smoła skórę. W chwili, gdy wsiadałam do samochodu, podał mi ją na ręce, a ona złapała swą łapinką medalik Matki Bożej Częstochowskiej na mojej szyi i tak dojechałyśmy 70 km do Jeevodaya. Jadła wspaniale, natychmiast przełykała cokolwiek daliśmy, napojona codziennie mlekiem po 2 tygodniach miała cały garnitur uzębienia. Nie chorowała, rozwijała się szybko i razem z rówieśnikami poszła do szkoły. Jej tata spotkał ją jeszcze dwa razy i osierocił dziecko. Nikt z rodziny nigdy o nią nie zapytał. Kilka lat później znaleźliśmy jej wioskę, dom, stryja, jej rodzeństwo wychowywali wujowie w odległych miejscach. Dopiero w dorosłym życiu odnalazła starszego brata i siostrę. Przed trzema laty przyjęła chrzest św. i imię Joanna, a rodzicami chrzestnymi są przyrodni brat (z Adopcji Serca) i jego żona w Polsce. Była na ŚDM w Krakowie. Jest krawcową. Aha, w jej paszporcie jestem wpisana jako matka z jej nazwiskiem, naprawdę, tak wymyślił jakiś urzędnik.

JEEVODAYA moja rodzina, mój dom. Powiedzenie za o. Marianem Żelazkiem: mam serce podzielone na pół dla Polski i Indii, a właściwie całe dla Polski i całe dla Indii. Może po prostu mam dwa serca?

KOLONIE - tak myląco, dla Polaka, nazywają się miejsca odosobnienia ludzi dotkniętych trądem. Powstają na obrzeżach miast, na wydzielonej przez miasto powierzchni; muszą mieć własne ujęcie wody. Są pierwszym schronieniem, jakże często nędznym szałasem, dla bezdomnych, szukających miejsca, gdzie można coś użebrać, aby przeżyć, wypędzonych z własnych domów, wiosek, przez zdrową część społeczności, gdzie żyli dotychczas. Z czasem zmieniają swój wygląd, często miasto rozrastając się wchłania kolonię, pozostaje społecznością rządzącą się własnymi prawami i oddzieloną od innych. Byłam w wielu takich miejscach, widziałam warunki życia, wiozłam pomoc medyczną, zachęcałam do wysyłania do nas dzieci w celu kształcenia. Trędowaci z „moich” kolonii nigdy ode mnie nie żebrzą, ale witamy się serdecznie na ulicach miast ku zdumieniu i czasem przerażeniu przechodniów i sklepikarzy. Ja biała, gawędząca z „brudnymi” żebrakami o ich dzieciach i życiu…

KALPANA zamieszkała u nas na leczenie przed moim przyjazdem, miała ok. dwudziestu lat. W przebiegu choroby utraciła palce obu rąk, miała też zniekształconą lekko twarz. Nie chciała żyć. Ktoś zauważył, ze zbiera tabletki nasenne i uspokajające. Zaproponowałam, żeby wykorzystała swoją wiedzę (uczyła się do ósmej klasy przed chorobą) i objęła nauczanie początkowe w naszej szkole. Ta kobieta odżyła. Zaczęła się elegancko ubierać, choć ktoś musiał jej pomagać w owinięciu się sari, pojawiał się uśmiech na twarzy, okazało się, że i ona lubi dzieci i one darzą ją wielką sympatią. Była taka jak ich mamy i tatusiowie! W kolejnym roku poprosiła o chrzest, najbliższy był jej Chrystus cierpiący, adoracja Krzyża w Wielki Piątek, towarzyszenie Mu w Ciemnicy w nocy przed Wyrokiem, drogą krzyżową kroczyła za swoim Mistrzem. Podczas ŚDM w Panamie w Jeevodaya zgłębialiśmy temat kobiety w posłudze Kościoła. Młodzi mówili m.in. o tym, kto ich uczył i dawał pierwszą formację duchową: imię Kalpany padało najczęściej.

KUTELA to pierwsza parafia pallotynów na ziemi indyjskiej. Gdy przed 20 laty zaczęli pomagać mi w zarządzaniu ośrodkiem, proboszcz z Kuteli też poprosił o pomoc. Jeździliśmy prawie 200 km raz w miesiącu z pomocą medyczną. Jest to miejsce blisko granicy z sąsiednią Orisą, a więc daleko od stolicy, ludzie mówią mieszanką językową i kilkoma narzeczami lokalnymi, ale ich bieda jest porażająca nawet dla mnie, która już wiele w tym kraju widziałam. Choroby, łącznie z trądem, w graniczącym z zagrożeniem życia stadium. Wiadomość o darmowej pomocy medycznej rozeszła się lotem błyskawicy, podczas dnia przyjęć miewałam ponad 200 osób do obsłużenia. Dziś kondycja społeczna ulęgła zmianie, częściej pojawiają się lepiej ubrani pacjenci, przyjeżdżają własnymi rowerami czy nawet motorami, zmniejszyła się też liczba potrzebujących. Myślę o zakończeniu pomocy, pacjenci będą dojeżdżać do innej naszej wyjazdowej przychodni.

LITOŚĆ – NIE!!! Tylko nie to. Współczucie, współodczuwanie – tak. Ale wyrażone nie datkiem rzuconym w wyciągniętą dłoń, a zainteresowaniem, oddaniem czegoś własnego, a niewymiernego: czas, spojrzenie, uścisk, podzieleniem się czymś własnym jak z kimś najbliższym człowiekiem – TAK!!!

LEKARZ Doktorem nazywają ludzie każdego, kto dysponuje lekami. Moi obaj paramedycy, pielęgniarka, nawet laborant i „aptekarz”, który wylicza pigułki to lekarze. Na wsiach po szkoleniu kilkutygodniowym prowadzą punkty pierwszej pomocy „mali” lekarze, i są dostępni również znawcy medycyny naturalnej. Moi pacjenci nawet nie słyszeli o profesorach i wielkich autorytetach medycznych w dużych miastach.

ŁZY - wyraz bólu, lęku, poczucia samotności, opuszczenia, niemożności i wielu negatywnych uczuć wołają o pomoc. Ale są też łzy wzruszenia, radość czasem też nam je wyciska. Powszechne przekonanie, że są oznaką słabości między bajki włóżmy. Pokazują natomiast, że jesteśmy zdolni do odczuwania i że nic, co ludzkie nie jest nam obce.

MAMI – tu każdy jest dla kogoś kimś, relacje są naturalne, ale też przybrane. Takim klasycznym, najbardziej znanym, przykładem jest „dzień brata” (raksha bandan), kiedy to siostry przypominają swoim braciom o łączących je więzach. Tu brat jest rzeczywiście opiekunem sióstr, zarówno ten własny jak i przybrany: każda dziewczyna i kobieta może tego dnia prosić jakiegoś chłopca czy mężczyznę o bycie bratem dla niej, oczywiście to wymaga zgody. Mnie nikt nie pytał, czy może mnie nazywać „mami”, ale gdy komuś to przyszło do głowy to inni zaczęli naśladować. W każdej zbiorowości relacje są ustanawiane dość dowolnie, każdy może kogoś uznać za swojego wujka, stryja, ciocię, szwagra – jak to w rodzinie bywa. Dla sierot jest to szczególnie ważne: poczucie przynależności do rodziny jest wielką pomocą w samookreśleniu siebie. Być „niczyim” to nieszczęście.

NASTĘPCA to nie moja troska. Przyjechałam półtora roku po śmierci ks. Adama. Nikomu nie można nakazać wzięcia takiej roli na siebie, jaką się pełni samemu. Nie można nawet zaproponować, żeby nie stawiać nikogo w trudnej sytuacji odmowy. To jest powołanie, takie niecodzienne zadania wyznacza tylko Bóg. Patrzę z ufnością w przyszłość. Wierzę, że dzieło Jeevodaya jest Bożo-ludzkie i że to Pan sam zatroszczy się o niw w sposób sobie znany i w czasie na to przeznaczonym.

NIEMOC – bolesne uczucie. Na tyle bolączek, widocznych gołym okiem, nie można nic poradzić. I wtedy zawsze przypomina mi się zdanie, które mi wpadło w sytuacji trudnej do zaakceptowania: „nie jesteś zbawicielem świata, świat ma swego Zbawiciela”. Nie można pomoc wszystkim, ale zawsze można coś zrobić: powierzyć te sprawy najtrudniejsze Temu, który wszystko może.

ODRZUCENIE jest podeptaniem człowieczeństwa. Wszyscy jesteśmy braćmi, jakie mam prawo odebrać cokolwiek komukolwiek? Odrzucenie to krzywda: każdy ma prawo do mojej miłości. Niełatwo poradzić sobie z tym faktem, są osoby, które odrzucenie ostatecznie upokarza i nie umieją z tym żyć. Jesteśmy odpowiedzialni za tych, którzy takiego traktowania doznali. I tę ranę może uleczyć tylko Miłość.

OKALECZENIE w przypadku złego, spóźnionego czy niewystarczająco długo prowadzonego leczenia trądu jest najczęściej nieodwracalne. Dłonie z przykurczami, szponowate, pozbawione palców lub ich części, stopy opadające, zniekształcone, z niegojącymi się ranami w miejscach nacisku, zapadnięte nosy, uszy pozbawione płatków, brak brwi, niedomykające się oczy, opadający kącik ust – to widoczne stygmaty choroby. Taka osoba staje się „niewidzialna” – ludzie nie chcą widzieć, rozmawiać, odpowiadać na pytania, zbliżać się nawet. A zainfekowane rany w tym klimacie nierzadko są przyczyną zgonu.

PRAWDA naprawdę wyzwala. Jednym z trudniejszych doświadczeń na ziemi indyjskiej było stwierdzenie, doświadczalne, że tu ludzie mijają się z prawdą nagminnie. Czasem wydaje mi się, że bez powodu. Jakby prawda była niemodna? Dzieci boją się przyznać do wydarzeń, które mogłyby się spotkać z dezaprobatą, następowo z karą. Dlaczego kłamią dorośli? Zdarzyło mi się, że ktoś przyszedł powiedzieć mi o swoim „przestępstwie”, a ja nie mogłam pojąć: po co? Nigdy nie dowiedziałabym się, że się coś takiego wydarzyło. Czy chciał, żebym znała prawdę o nim? 

PORAŻKA – wiele ich przeżyłam. Tak naprawdę to nie moje porażki, tracą ci, którzy nie umieją skorzystać z szansy, ale boli jak klęska najbardziej osobista; jeśli w stosunku do dzieci to porażka wychowawcza, z konsekwencjami czasem daleko w przyszłość. I taki żal…

PHILIPE, Filipek, wcześniak, przyniesiony w dniu narodzin, mama zmarła w trakcie porodu. Nie miał dość wykształconych płuc, żył 30 dni, umarł na moich rękach, jego tatuś zdążył przyjechać i pożegnać się z nim. A ja udzieliłam mu sakramentu chrztu. Jego maleńkie ciałko zanieśliśmy na nasz cmentarz, a on zapewne wspomaga nas z nieba.

POKORA – cnota tak trudna do osiągnięcia. I mój zachwyt nad pokorą s. Barbary – lekcje nie do zapomnienia. Może i mnie uda się kiedyś?

PATRYCJA miała już cztery miesiące, gdy tata i wuj przynieśli ją do nas – ważyła 1,85 kg, miała wysoką gorączkę, suchą łuszczącą się skórę, okropne, sterczące, brązowe włosy. Było to dziesięć dni po śmierci Filipka. Panika: czy moje ręce będą w stanie uratować to dziecko? Ale przecież we wsi zginie niewątpliwie. Mleko, którym ją pojono to lekko zabielona mlekiem w proszku, słodkawa woda – na tyle było ich stać. Została. Przez trzy miesiące czuwałam nad nią sama, prawie bez przerw. Dostałam z Polski podgrzewacz do mleka, bo Mała miała tak skurczony żołądeczek, że piła 20-30 ml mleka i za niecałe dwie godziny znów bardzo głośno domagała się karmienia. Powoli złe rzeczy mijały. Głowę ogoliłam, urosły śliczne włoski. Chorowała często i ciężej niż inne dzieci. Dziś ma 21 lat, studiuje i jest mi ogromną pomocą. Bogu niech będą dzięki za uratowanie tego życia. 

RANY na nogach i rękach powstają „same”: pacjent traci czucie i nietrudno o skaleczenie, oparzenie. A potem te rany latami trzeba cierpliwie opatrywać, bo zainfekowanie jest groźne dla życia.

RÓŻANIEC jest ratunkiem, który nie zawodzi. Największy, najbliższy, najskuteczniejszy dostęp do Syna ma nasza i Jego Matka. Trzymaj różaniec w dłoniach, sercu i umyśle. 

SPOWIEDŹ najtrudniejsza w obcym języku. Ale przecież spowiadam się Bogu samemu, a nie księdzu… Ileż spowiedzi w życiu i jakże niepowtarzalnych Spotkań z Jego Miłosierdziem. I to stwierdzenie bliskiej śmierci mojej Przyjaciółki po odbytej spowiedzi: „jestem szczęśliwa!” Dziękuję Ci, Panie mój, za ustanowienie tego sakramentu pokuty i pojednania, z Tobą, sobą, innymi ludźmi.

ŚMIERĆ trzeba traktować zgodnie z jej naturą – to zakończenie życia ziemskiego. Czy moja praca to nie jest po prostu towarzyszenie człowiekowi aż do kresu dni? Niesienie pomocy i ulgi, gdy leczenie jest zakończone i trwanie przy pacjencie to wielki przywilej zawodu lekarza. Cud początku życia człowieka i przejście do wieczności to klamra, której świadkiem byłam wiele razy. Jest za co dziękować całym sercem.

TRANSPORT wewnątrz kraju jest zależny od dróg. Najwygodniejszy jest oczywiście lotniczy, ale nie wszędzie można dotrzeć samolotem. Pokonanie czasem kilku tysięcy kilometrów pociągiem czy autobusem wymaga wielu przygotowań, zabrania ze sobą zarówno żywności na drogę jak i posłania, jest wygodny, można wiele zobaczyć, spotkać ciekawych ludzi. Nie jest jednak najbezpieczniejszy. Byłam kiedyś w pociągu, na który dokonano napadu, pasażerowie wyższych klas stracili wiele dóbr. Autobusy są mniej wygodne, choć już produkują takie z miejscami leżącymi, ale drogi są nienajlepsze i wielogodzinna jazda odbija się na zdrowiu. Ruch kołowy na drogach wymaga dużego hartu ducha, przepisy ruchu nie są przestrzegane, wielu wypadków można by uniknąć, ale stan techniczny pojazdów jest też opłakany. Zdarzało mi się korzystać z niestandardowych pojazdów. Trafiłam na blokadę mostu i przesiadłam się na podwozie ciężarówki jadącej dopiero do fabryki budującej i montującej nadwozie. Kiedyś musiałam skorzystać z przejażdżki traktorem – droga była nieprzejezdna z powodu powodzi i głębokiego błota. Musiałam też sforsować rzeczkę – kierowcy nie udało się, ale wszyscy pasażerowie wypchali samochód z mulistego dna. Rower, skuter i motocykl to powszechne środki lokomocji, nie korzystałam tylko dotychczas z zaprzęgu wołowego. Za to jechałam na słoniu. 

UŚMIECH to moja broń, to coś, co jest na mojej twarzy nawet wtedy, gdy wcale nie jest wesoło. Jest wtedy, gdy chcę komuś przekazać, że jestem na nim skupiona, że chętnie usłyszę czy zobaczę, z czym do mnie przychodzi, że a priori jest mi dobrze z moim rozmówcą. Nigdy nie zawiódł mnie uśmiech skierowany do dzieci – reagują nań różnie, ale potrafię doprowadzić i je do uśmiechu. Uśmiech otwiera, jest międzynarodowym znakiem ponad podziałami.

UPOŚLEDZENIE jest szansą, dla innych, ale też dla dotkniętego ograniczeniami. Może człowieka upokarzać, ale może też ubogacać. Trudny to wybór, ale nie jesteśmy go całkowicie pozbawieni.

UBÓSTWO jest mi znane od dzieciństwa: lata powojenne moja rodzina przeżywała w ubóstwie. To moje bogactwo dziś, nie straszne mi trudne warunki, braki, niedostatki. Błogosławię Pana za to wyposażenie. Najwyraźniej przygotowywał mnie do takich zadań.

WIZA to ciągłe utrapienie. Urzędy indyjskie to udręka. Każdego roku trzeba zgromadzić mnóstwo papierów, złożyć podanie o jej przedłużenie, a potem czekać i co kilka dni przypominać się decydentowi. Kilka razy „wymuszałam” załatwienie sprawy w ostatniej chwili przed wyjazdem na urlop. Nikt nie rozumie, dlaczego tak jest, tak musi być. Marzę o możliwości posiadania wizy na kilka lat, ale wciąż wydaje się to utopią.

WERANDA między moim pokojem a biurem to często miejsce mojej pracy i spotkań. Bardzo ją lubię, jest świadkiem wielu rozmów, dyskusji, relaksu, twórczych myśli i zabawy. Wiem, że wielu moich gości i wolontariuszy też pamięta to miejsce z sentymentem. Wokół jest zielono, są krzewy i drzewa, śpiew ptaków, gdy cisza wokół.

ŻELAZEK MARIAN – ten polski werbista był w Indiach moim najbliższym sąsiadem. Droga między Jeevodaya i Puri nad zatoką Bengalską to ok. 18 godz. jazdy pociągiem lub autobusem. O. Mariana poznałam podczas jego urlopu w Polsce, gdy ja dopiero szykowałam się do wyjazdu na dłużej. Od razu zaprosił mnie serdecznie do siebie przy jakiejkolwiek okazji. Pojechałam więc do Puri w październiku 1990 r., a potem już… przy każdej możliwej okazji. To były prawdziwe spotkania, ubogacające, dające szersze spojrzenie, a może przede wszystkim znajdowałam w Ojcu zrozumienie dla moich rozmaitych problemów i zawsze mądrą, światłą radę. Był dla mnie wielką podporą, niedościgłym wzorem misjonarza, guru – nauczycielem życia. Posyłałam do niego też wszystkich moich wolontariuszy i gości, jeśli wybierali się w podróż po Indiach. Jego dzieło życia – 58 lat pracy w stanie Orisa – wzbudza mój nieustający zachwyt. Życie naznaczone udręką obozów koncentracyjnych i całkowicie zanurzone w Chrystusie, niezwykłe trudy długiego życia i wspaniała, pełna współczucia, ale i humoru postawa wobec najbardziej potrzebujących, zapał, entuzjazm apostolski i życie w środowisku zupełnie zamkniętym na wartości chrześcijańskie – to znamiona świętości.

Beata Zajączkowska