WESPRZYJ TERAZ

Dzień Adopcji Serca

2020-09-06

Rodzice adopcyjni to fundament Jeevodaya. Bez nich doktor Helena niewiele mogłaby zrobić. Regularne wpłaty to miska codziennego ryżu i możliwość nauki. A także świadomość tego, że za miesiąc przyjdą kolejne pieniądze i można planować dalej. W przypadające 5 września wspomnienie Matki Teresy z Kalkuty obchodzimy Dzień Adopcji Serca. „W Jeevodaya to czas szczególnej modlitwy dzieci za ich rodziców i rodzeństwo z Polski” – mówi doktor Helena Pyz.

- Jedna z mam, która ponad 20 lat temu zaadoptowała w Jeevodaya córkę, i do dziś ją wspiera, mówi, że pomaga, bo potrzebuje dla swego życia więcej.  Widziałaś pewno wiele wspaniałych rodzinnych historii przez te lata?

Pamiętam rodzinę, która ma pięcioro własnych dzieci i… prosi o pięcioro z Jeevodaya. Oni tak wychowują swoje dzieci, żeby wiedziały, iż na świecie jest znacznie więcej potrzebujących i że trzeba nauczyć się dzielić. Każde z dzieci ma swojego rówieśnika, myśli, co może mu dać, dzielą się zabawkami, rezygnują ze słodyczy, żeby brat/siostra mieli. W czasie jubileuszowej pielgrzymki przyjechała do Ośrodka Ania, która już wcześniej była w Jeevodaya tylko po to, by poznać swoją „córeczkę”, choć jeszcze wówczas nie czuła się mamą. Zaadoptowała ją gdy kończyła studia. Teraz po latach, już matka trójki dużych własnych, przyjechała poznać i przytulić swoją „najmłodszą” indyjską córeczkę, a nie wiedziała, że na jubileuszu była też jej pierwsza adoptowana córka, już z mężem i własnym dzieckiem. Bardzo się tym wzruszyła i płakała ze szczęścia, że już jest nawet „babcią”.

- Adopcja Serca w obecnym kształcie, to w jakiejś mierze twój pomysł. Zrodził się po tym, jak jedna z ofiarodawczyń jeszcze z czasów ks. Adama Wiśniewskiego spytała Cię w liście kogo może wspierać, bo jej wcześniejszy podopieczny skończył już szkołę…

Ks. Adam Wiśniewski uprawiał regularne misyjne żebractwo prosząc o pomoc głównie Polonię, to były zupełnie inne czasy. Po jego śmierci ta sieć pomocy przestała funkcjonować, a ja próbowałam ją jakoś odbudować. Nigdy nie zapomnę pierwszej adopcji, która stała się zalążkiem dzisiejszej Adopcji Serca. Był rok 1993. W trakcie rozmowy o formach pomocy Elżbieta Krukowska zapragnęła otoczyć miłością najbardziej potrzebujące tego dziecko. Józef nie miał nikogo, a ona bardzo dbała o swojego synka. Zawsze jak byłam w Polsce był dla Józia przygotowany prezent: piłka, ubranka, medalik z łańcuszkiem na I Komunię św., itp. Kiedyś spytał mnie o swojego „brata”, Marcina i jak dowiedział się, że jest parę lat od niego starszy prawie skakał z radości: jakoś sobie wyobraził, że on mu zawsze pomoże, że się nim zaopiekuje. Bardzo płakał jak dostaliśmy wiadomość o śmierci Eli – płakał powtórnie osierocony... Od tego listu z Kanady i spotkania z Elą wszystko się zaczęło. Dopiero potem ustaliliśmy nazwę akcji, sposób przekazywania wpłat i wzajemnej komunikacji, stworzenie bazy ofiarodawców, itp.

- Co jest sercem Adopcji Serca?

W adopcji serca najważniejsza dla naszych dzieci jest świadomość, że gdzieś daleko jest KTOŚ, kto się za nich modli, myśli o nich. Ta daleka Polska staje się bliższa i już nie jest tylko krajem pochodzenia różnych osób. Nie wszystkie dzieci mają łączność ze swoimi ofiarodawcami, ale staram się, żeby wszystkie dostawały jakieś drobne upominki czy słodycze z Polski, zwykle jak przywożę sama czy ktoś z gości i wolontariuszy. Uczą się też dzielić drobiazgami przysyłanymi najczęściej w nadmiarze i to jest piękne. Mam coś, dostałam/-em, mogę obdarować innych! Bywało, że jakieś dziecko pytało mnie: a ja też mam  mamę/tatę/rodzeństwo w Polsce? Myślę, że dla naszych Rodaków tą wartością jest świadomość, że mogą pomóc konkretnemu dziecku, że datki pieniężne zaowocują w jakimś polepszeniu jakości życia dzieci ze slumsów. 

- W ciągu lat tworzą się prawdziwe więzy, po wykształceniu jednego dziecka rodzice często proszą o kolejne… Wierność wydaje owoce, dobro się mnoży.

Adopcje z Polski są w 95 proc. wierne, bywa, że ktoś nie może nadal przysłać grosza, ale obiecuje wspierać duchowo. Babcia Gizela, dziś już w jakimś DPS zawsze pisała czułe listy do Johna, a w pewnym momencie przysłała kartkę z melodią, chyba kolędą. I potem już z każdej okazji (urodziny, imieniny, święta) dostawał grającą kartkę. Kiedyś napisał, że już nie jest dzieckiem, ale babcia Gizela wytrwale wynajdywać dla niego najpiękniejsze kartki, a John zrozumiał, że taki dar może ucieszyć też inne dziecko. To John z babcią Gizelą rozmawiali przez telefon jak pojechał na ŚDM – oboje płakali, a Manoj usiłował utrzymać konwersację w obu językach.

- Niektórzy z rodziców odwiedzili Ośrodek i mogli się spotkać osobiście ze swymi dziećmi, inni mieli taką okazję choćby przy okazji Światowych Dni Młodzieży w Krakowie, w których uczestniczyła grupa z Jeevodaya, zresztą też dzięki ofiarności adopcyjnych rodziców. To szczególne chwile…

Spotkanie osobiste jest wielką radością dla obu stron. Przecież jak nie widzimy to czasem trudno sobie wyobrazić... Zdjęcia, listy, nawet rozmowy... Ale jak można takiego szkraba wziąć na ręce, przytulić, ucałować i pohuśtać na kolanach – to jest zupełnie co innego. I dla dzieciaka/młodego to jest urealnienie kontaktu. Bardzo emocjonalne, rozmowa z powodu bariery jest skąpa, ale patrzeć, trzymać za rękę, pogłaskać po głowie – widzieć co i jak robi, je, bawi się... Duża sprawa, choć przecież nie zawsze możliwa. A Patrycja spotkała się ze swoją opiekunką w Polsce i mają do dziś kontakt na WhatsAppie. Ma też osobno duchową opiekunkę, s. Rafaelę, co to ją kiedyś nawet przewijała podczas wizyty w Jeevodaya - przyjechała specjalnie spotkać się z nią z Opola. Najważniejsze w Adopcji Serca jest przejęcie się losem osób dotkniętych trądem. Osobiście najbardziej cenię ludzkie zainteresowanie i modlitwę. Nie chodzi o rzucenie groszem, bez świadomości komu posłuży. Bardzo ważne jest dla obu stron, że jesteśmy sobie wzajemnie życzliwi i potrzebni. Bezpośrednie relacje w tym znacznie pomagają.

Rozmawiała: Beata Zajączkowska