WESPRZYJ TERAZ

Dom trędowatych – schronienie przed pandemią

2020-12-08

Jeevodaya w Indiach to miejsce, które dało mi schronienie podczas pandemii, stając się szkołą życia i wartości. 


WYJAZD MARZEŃ 
Po zdanych na uczelni egzaminach w  semestrze zimowym  2020 r. postanowiłem skorzystać z zaproszenia do Indii na Festiwal Kolorów. Był to dokładnie początek epidemii koronawirusa zarówno w Polsce, jak i w Indiach. Wiele osób odradzało mi ten wyjazd, ale poleciałem. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy, że może dojść do takiej sytuacji, że nie będzie możliwości powrotu i że cały świat zostanie sparaliżowany. Początkowo planowałem przebywać w Indiach do 15 kwietnia, jednak udało mi się wrócić do kraju dopiero 1 lipca. Mimo że wyjazd przedłużył się o tak długi czas, to stanowczo mogę powiedzieć, że nie żałuję ani chwili spędzonej w Jeevodaya, ponieważ miałem możliwość poznania niesamowitych ludzi i historii, a przez to doświadczenia takich wartości, jak szacunek, wiara, bezinteresowna pomoc i wyrozumiałość, jakże potrzebnych w dzisiejszym świecie. Po przylocie do Indii wszystko wyglądało początkowo tak, jak to sobie wymarzyłem – była indyjska muzyka, kolory, jedzenie, tańce, a przede wszystkim tak dobrze wspominana przeze mnie z ostatniego pobytu w tym kraju gościnność Hindusów – czyli wszystko to, z czym  Indie mi się kojarzyły i o czym  marzyłem.


NAGŁA ZMIANA 
Z dnia na dzień wszystko jednak zaczęło się diametralnie zmieniać. Odnotowywano coraz więcej nowych zakażeń koronawirusem, który dotarł do Indii – według miejscowej opinii – głównie przez przybyszów z Europy. Jednym z pierwszych ograniczeń był zakaz przemieszczania się. W ostatniej  chwili udało mi się razem z hinduskim kolegą dotrzeć do jego wujka w Raipur z zamiarem wspólnego przeczekania tego trudnego czasu. Jednak nie wszyscy z miejscowej wspólnoty byli zadowoleni z mojego pobytu. Pewnego dnia doszło  nawet do  takiej sytuacji, że ludzie zaczęli gromadzić się przed mieszkaniem, domagając się, abym się wyprowadził. Byli uzbrojeni w kije i bardzo agresywni. Wynikało to z ich  obawy, że mogłem przywieźć wirusa z Europy. Nie przyjmowali do wiadomości żadnych wyjaśnień. Czując niebezpieczeństwo, zwróciłem się o pomoc do Ambasady RP,  która dała mi policyjną ochronę. Na życzenie mieszkańców tejże wspólnoty udałem się do szpitala celem wykonania testu na obecność koronawirusa. Lekarz po przeprowadzonym wywiadzie stwierdził, że nie mam koronawirusa. W kolejnych dniach dręczyły mnie jednak wyrzuty sumienia, że naraziłem rodzinę kolegi na wiele przykrości ze  strony sąsiadów. Czułem się naprawdę nieswojo.  

NIESPODZIEWANA ODSIECZ

Zacząłem więc szukać w Internecie kontaktów z Polakami,  którzy tak jak ja utknęli w Indiach z powodu epidemii. Natknąłem się na portal, gdzie Polacy opisywali trudne sytuacje po zamknięciu granic, co spowodowało brak możliwości powrotu do domu. Także i ja postanowiłem opisać swoje doświadczenie. Nie sądziłem jednak, że ktoś mi w jakikolwiek  sposób będzie mógł pomóc ze  względu na tę bezprecedensową sytuację. Jak wielkie było moje zdziwienie, kiedy pod moim postem zobaczyłem w komentarzu wpis pani dr Heleny Pyz: „Danielu, skontaktuj się ze mną”. Gdy przeczytałem te słowa, od razu zadzwoniłem pod wskazany numer telefonu. Odebrała pani doktor, która miło i serdecznie zaprosiła mnie do siebie: „Żyjemy tutaj skromnie, jeżeli to nie jest dla ciebie problem, przyjedź i zobacz”. Już następnego dnia rano zawieziono mnie do Jeevodaya, miejscowości  – jak się okazało – oddalonej zaledwie o 30 km od  Raipur.  

INNY ŚWIAT

Kiedy przyjechałem do  Jeevodaya,  poczułem  się  paradoksalnie  tak,  jakbym przeniósł się do  zupełnie innego świata.  Na zewnątrz, w mieście,  doświadczyłem w ostatnich dniach strachu i agresji ze strony mieszkańców, natomiast  w Jeevodaya poczułem życzliwość, zobaczyłem uśmiech i wielką chęć pomocy. Pierwszą osobą, którą tam poznałem, była właśnie pani doktor Helena. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie jej energia i optymizm. Pani doktor przybliżyła mi historię tego miejsca, jego założycieli, mieszkających tutaj dzieci dotkniętych trądem. W kolejnych dniach zacząłem poznawać innych mieszkańców  Jeevodaya, a nawet znalazłem nowych przyjaciół i nasze codzienne popołudniowe spotkania należały do stałego rytmu dnia. Wszyscy mieszkańcy byli zaciekawieni, kim jest ten „nowy przybysz”, ale także i ja byłem zainteresowany tym, kim są ci ludzie, jak żyją, jak sobie radzą, jak wygląda ich codzienność. Mimo tego, że musiałem jednocześnie studiować przez Internet z Indii, co pochłaniało wiele czasu, starałem się żyć  tak jak oni, pomagając im w codziennych czynnościach, dużo z nimi rozmawiając, a przede wszystkim poświęcając im czas.  

PRZYSTAŃ Z PRZESŁANIEM

Jeevodaya, która początkowo miała być dla mnie przede wszystkim schronieniem i przystanią,  w której będę mógł czuć się w tych trudnych czasach bezpiecznie, dała mi coś więcej, a cały ten mój pobyt, zapewne nieprzypadkowy, ma dużo głębszy sens, trzeba tylko chcieć go dostrzec. Im bardziej zagłębiałem się w życie i funkcjonowanie tego miejsca, tym bardziej uświadamiałem sobie, jak dużo daje ono wszystkim mieszkańcom. Przede wszystkim dostają szansę na nowe lepsze życie – dzięki edukacji, opiece medycznej  i traktowaniu z szacunkiem, co wzmacnia w nich poczucie własnej wartości.

PRZEMIENIONY

Dostałem szansę, aby zastanowić się nad tym, co w życiu  tak naprawdę jest ważne i czy warto cały czas biec ślepo za karierą, sukcesem, nie zwracając uwagi na ludzi wokół, którzy często potrzebują naszej pomocy lub też najzwyczajniejszego, szczerego uśmiechu. Kiedy na całym świecie ludzie żyją w strachu o jutro, o własne zdrowie, o swoją przyszłość  i gospodarkę, życie w Jeevodaya toczy się powoli, w spokoju, do  przodu. Jest  to mała wspólnota,  wszyscy  się  znają, codziennie  się spotykają, więc nie czują jakiegokolwiek strachu spowodowanego przez koronawirusa,  co nie znaczy jednak, że nie mają żadnych  problemów. Za każdym człowiekiem tutaj mieszkającym kryje się jakaś historia, czasem bardzo tragiczna… To zmusza  do głębszej refleksji nad tym, że są na tym świecie ludzie, którzy żyją w strachu o własne zdrowie i życie każdego dnia, niezależnie  czy jest pandemia, czy też jej nie ma.

OSZLIFOWANY

Spędziłem w Jeevodaya ponad  trzy miesiące, doświadczając  prawdziwego życia. Niesamowitym przeżyciem były dla  mnie chrzciny dziecka, którego zostałem ojcem chrzestnym.  To  nie  tylko  umocniło moją  więź z tym  miejscem,  ale przede wszystkim zmusiło do bycia odpowiedzialnym człowiekiem i chrześcijaninem. Dziękuję  Bogu za każdy dzień spędzony w Domu Trędowatych, bo  ten  scenariusz  nie mógł  się  dla mnie lepiej ułożyć. Jestem przekonany, że pobyt w Indiach jest dla mnie najlepszą szkołą, jaką mogło dać mi życie i że ten pozornie przypadkowy pobyt w Jeevodaya wniesie dużo dobrego do mojego życia.  

ZMOTYWOWANY

Podziwiam panią doktor Helenę za jej pracę, za szacunek  i podejście do życia. Mogę także powiedzieć, że jest ona dla mnie autorytetem i przykładem postawy nie tylko chrześcijańskiej, ale także i czysto ludzkiej. Jej bogata historia i doświadczenia życiowe zmuszają do refleksji. Jako młody człowiek czuję się dzięki pobytowi w Jeevodaya zmotywowany do działania i szczerze mam taką nadzieję, że decyzje, jakie będę podejmował po skończeniu studiów, będą mądre i – tak jak to się dzieje w Jeevodaya – stawiające Boga i drugiego człowieka  na pierwszym miejscu. Mimo że minęło już trochę  czasu od mojego powrotu do ojczyzny, to cały czas jestem z Jeevodaya w kontakcie. Poznałem tam niesamowitych przyjaciół, którzy informują mnie o wszystkim, co się u nich dzieje, co  bardzo sobie cenię i co mnie bardzo cieszy. Są to naprawdę dobrzy, mądrzy, kreatywni ludzie. Podczas zorganizowanej dla mnie pożegnalnej imprezy powiedziałem im „do zobaczenia”, także gdy tylko sytuacja związana z pandemią się poprawi, na pewno ich odwiedzę.


TEKST: Daniel Matysiak

Źródło: MISJE DZISIAJ, listopad-grudzień 2020